niedziela, 24 maja 2015

Rozdział- 03- Szara codzienność

"Siedzisz sama, łykasz łzy, patrząc na okrutny świat...

Przeciw niemu tylko Ty- on nie daje żadnych szans..."


TABB & Sound'N'Grace "Możesz wszystko"




  Każdego dnia człowiek zdaje sobie sprawę, że z początku jego życie jest pasmem sukcesów, ale po jakimś czasie ta wspaniała pasa znika. Odległe powodzenia ustępują miejsca kolejnym porażkom. I tak wygląda nasze życie... Raz szczyt, a raz dolina. I tak każdego dnia, osiągamy coś by zaraz potem poczuć gorzki smak porażki.
***

- Obudziłam Cię? Wybacz, nie chciałam- przez na wpół zamknięte powieki ujrzałam sylwetkę Marie.
- Nie coś ty. Tak sobie odpoczywałam... - w sumie nie było to kłamstwo , ale do stu procentowej prawdy także się nie zaliczało.
 - Rozmawiałam z lekarzem... – zaczęła
 - Marie proszę Cię... Wiesz już pewnie wszystko, to po co mi jeszcze chcesz o tym przypominać? - skwitowałam
- Chciałam tylko powiedzieć, że za kilka dni wyjdziesz ze szpitala. Pomyślałam że może... Po tym wszystkim... Zamieszkałybyśmy razem? - Kochana Marie, nigdy się nie poddaje. Nawet jak widzi że nie mam zamiaru jej słuchać. Tym razem wygrała.
 - Potrzebny mi czas do namysłu.- odpowiedziałam.
 - Jäna, wiesz przecież że nie każę ci podjąć tej decyzji od razu. Oczywiście masz czas, ale liczę na pozytywną odpowiedź- uśmiechnęła się serdecznie w moją stronę.
 - A idź mi stąd- Zaśmiałam się. Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę. Pierwszy raz od wypadku zaśmiałam się... I kto się do tego przyczynił? Moja Marie. Nagle poczułam czuły uścisk i słodkie perfumy przyjaciółki . Marie nie wytrzymała, musiała mnie przytulić. Ale szczerze mówiąc poczułam się lepiej.
- Dziękuję –
 - Polecam się na przyszłość –

  Następnego dnia obudził mnie dziwny pisk przy czole. Jak się okazało była to pielęgniarka, która stwierdziła że 6 rano to idealna godzina na mierzenie temperatury. Zabić tylko i nic więcej. A tak marzyłam się porządnie wyspać.
Rozejrzałam się w około... Deszcz głośnym echem odbijał się o metalowy parapet, piski maszyn jak pikały kiedyś tak i pikały dzisiaj. Nic w sumie się nie zmieniło oprócz tego że z mojej szyi zniknął kołnierz, a do mojego ciała nie było podłączonych aż tak wiele kabli. Wszystko wydawało się być normalne ale nie było. Nagły odgłos pioruna i wszystko wróciło. Krzyk, dźwięk tłoczonego szkła, a po chwili cisza, krew i ból. Łzy popłynęły po moich zaczerwienionych policzkach. Znów dotarło do mnie ze jestem sama, a szara codzienność... Dotarło do mnie że nie potrafię stawić jej czoła.
   Niespodziewanie drzwi sali otworzyły się i ujrzałam pielęgniarki które pchały szpitalne łóżko. Ustawiły je kilka metrów od mojego, podłączyły kroplówkę i wyszły. Bez żadnego słowa, żadnej informacji, po prostu wyszły. Podniosłam się lekko na łokciach na tyle,  na ile byłam w stanie by zobaczyć kto na nim leży. Na łóżku był nieprzytomny młody chłopak o blond włosach i przesympatycznym wyrazie twarzy. Usta nawet jak spał układały mu się w uśmiech, a niesforne kosmyki włosów przysłoniły mu oczy. Wyglądał jak anioł... Kiedy tak mu się przyglądałam miałam wrażenie, że skądś go znam, ale za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
 - Mam nadzieje, że jak się obudzi dowiem się czegoś więcej - powiedziałam do siebie. Założyłam słuchawki i puściłam moją ulubioną playliste.
  Kilka godzin później zauważyłam że chłopak zaczął się wiercić na łóżku. Znów mu się przyjrzałam i  tym razem nasze spojrzenia się spotkały. Miał niesamowicie piękne, niebieskie oczy które dosłownie zmroziły mi krew w żyłach. Miały odcień lazurowej wody w oceanie. Były po prostu piękne, gdybym chciała mogłabym w nich utonąć. W tamtej jednej chwili czas jakby się zatrzymał a ta sekunda spojrzenia trwała wieczność.
-Cześć, jestem Andreas, a ty? - nieśmiało przerwał tą niesamowitą chwilę.
-Jäna. Miło mi - odpowiedziałam lekko zawstydzona.
-Ładne to twoje imię… Co ci się stało. Czemu tu leżysz? - wstrzymałam oddech
 - Nie chcę o tym rozmawiać... - szybko odwróciłam głowę by ukryć łzy nachodzące mi do oczu.
- Hej... Wszystko w porządku? - nie odpowiedziałam. - Ok... Jak coś jestem obok. - kątem oka dojrzałam jak uśmiecha się do mnie pokazując swoje śliczne białe zęby.
Szkoda, że tak zaczęła się nasza znajomość. Wiem, że nie chciał mnie urazić, ale stało się… Jednak łzy popłynęły i nie cofnę tego. Rozmyślałam tak i kompletnie nie wiedziałam co dalej. Niby byłam taką Jäną jak dawniej, a niestety inną. Tak chciałam w tej chwili zapomnieć o tym wszystkim. Wypalić ogromną czarną dziurę w głowie i nic nie pamiętać. Tak bardzo chciałabym… Ale nie dam rady… znów.
Nie miałam siły już tak dalej żyć, bolało mnie wszystko… Nie fizycznie, lecz psychicznie. Duchowo byłam już martwa, więc co mi tam…Wcisnęłam czerwony guzik przy łóżku. Po chwili była już pielęgniarka.
- Coś się stało?- lekko wystraszona wydusiła z siebie
- Nie nic. Chciałam po prostu iść do toalety- odpowiedziałam. Zauważyłam, że Andreas zaczął się interesować naszą rozmową i się mi przyglądać.
- Już idziemy- przysunęła wózek inwalidzki bliżej łóżka i powoli z ogromną uwagą i ostrożnością pomogła mi się na nim usadowić. Posmutniałam, miałam choć przez chwilę nadzieję, ale nic… Nic nie poczułam. Przejeżdżając przez salę spojrzałam w stronę chłopaka. Przyglądał mi się lekko zawstydzony. Nie miał pojęcia, że ze mną jest aż tak źle kiedy próbował zagadać. Niestety jeszcze nie wiedział większości tej historii.
Pielęgniarka zostawiła mnie przed łazienką. Dalej jechałam sama. Mój osłabiony organizm właśnie dopiero zdał sobie sprawę ile potrzeba wysiłku by ruszyć wózek z miejsca. Na szczęście udało mi się dotrzeć do środka. Szybko zamknęłam drzwi i…
   Wyjęłam ją z kieszonki piżamy. Małą i błyszczącą, która zdawała się mówić „no dalej”. Jakby tylko czekała kiedy tylko to zrobię. Ręka trzęsła mi się jak szalona, ale byłam zdeterminowana.
- Wybaczcie mi… Ja nie mogę… Nie potrafię… Bez was to nie jest to samo…- wyszeptałam i… Zrobiłam to. Krew zaczęła wypływać z przecięć skóry zadanych żyletką. Cięłam jak szło. Nie myślałam co będzie dalej… Chciałam umrzeć i tylko to się liczyło w tamtym momencie. Raniłam się dalej, coraz mocniej, coraz bardziej zaciekle. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wystraszona zaczęłam jeszcze bardziej się ranić. Moja piżama była już mokra od krwi. Wokół mnie utworzyła się kałuża czerwonej cieczy. W tle dawało się usłyszeć deszcz odbijający się o metalowe parapety. Co jakiś czas niebo przecięła błyskawica. Pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe, wręcz przechodziło w walenie pięścią w drzwi.
Cięłam dalej, nie czułam bólu. W sumie nie czułam w tamtej chwili nic.
- Pani Jäno… Proszę natychmiast otworzyć drzwi! – Słyszałam głos mojego lekarza jakby w oddali. Wszystko powoli zachodziło mgłą. Robiło mi się niedobrze, kręciło mi się w głowie. Kałuża krwi z każdą sekundą rosła. Czułam, że to koniec.
- Udało się! Jestem WOLNA! – bezdźwięcznie wyszeptałam…  Potem nie było już nic. Ciemność…

***

   Otworzyłam oczy i ujrzałam biały ogromny pokój. Rozejrzałam się … Na białej kanapie siedziała mama, tata i Pascal… Machali do mnie. Wyglądali na szczęśliwych. Wokół nich nie było żadnej krwi, oni także nie byli ranni. Mój braciszek nie miał podartego ubrania ani pokaleczonej głowy. Wszyscy wyglądali jak kiedyś.  Spojrzałam na siebie, ale nie siedziałam na wózku. Stałam o własnych nogach. Naprawdę stałam o własnych siłach. Najwyraźniej ja także… Byłam taka jak kiedyś. Zrobiłam krok w ich stronę, jeden a potem drugi. Ja szłam, naprawdę szłam.
- Czy ja umarłam?- spytałam
- A czemu tak myślisz skarbie?- zapytała mama
Jej uśmiech, jak ja tęskniłam za tym jej wyrazem twarzy. Nagle podbiegł Pascal i o dziwo mnie uściskał. Boże, a jak za nim tęskniłam… Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
-Yyy… Stoję o własnych siłach, widzę was i rozmawiam z wami. Wszędzie jest biało i światło… Czy jestem w niebie?- Mama roześmiała się.
- W niebie nie jesteś, ale do śmierci niewiele ci zabrakło. Córeczko co ty robisz, a właściwie zrobiłaś? Chyba nie tak cię wychowaliśmy.  - odezwał się tata ze swoim charakterystycznym wyrazem twarzy kiedy się niepokoił. Lekko uniesiona brew sugerowała jego zdenerwowanie.
- Ale jak co? Chcę być z wami…- Łzy uwolniły się i popłynęły po moich policzkach. Mama podeszła i otarła mi je.
- Jäna… Ty jesteś z nami, a my z Tobą. Cały czas, nigdy cię nie zostawimy. Jeszcze tego nie rozumiesz?- wskazała palcem na moje serce – Tutaj jesteśmy zawsze i niezależnie od sytuacji. My nigdy cię nie zostawimy-
- Mamo, ale to nie jest to. Ja chcę słyszeć was każdego dnia, chcę móc się przytulić i powiedzieć jak bardzo was kocham… Chcę by było jak kiedyś-
- Możesz mówić to każdego dnia, a jak dobrze będziesz słuchać to i nas usłyszysz. A tak jak kiedyś… No niestety już tak nie będzie-
- Ale…-
- Nie ma żadnego ale… Jäna masz mi obiecać, że już nigdy tego nie zrobisz. Ty musisz żyć! Nie po to wydawałam cię na świat żebyś tak łatwo rezygnowała. Ty jesteś Jäna Speckmann nie jakiś Sherlock Holmes, to ty córciu jesteś tak ważna i masz żyć! To ty musisz walczyć! To ty, właśnie ty masz ruszyć na podbój świata i się nie poddać choćby nie wiem co! To ty Jäna jesteś potrzebna Marie i innym, których jeszcze nie znasz. Nie chcę byś to wszystko straciła. Chcę zobaczyć stąd twojego chłopaka, twoje dzieci i wnuki. Chcę zobaczyć jak będziesz na kolejnych randkach, twoje kolejne pocałunki, twoje zaręczyny i ślub. Chcę zobaczyć ciebie jak wychowujesz dzieci, jak starzejesz się przy boku swojego męża. Chcę zobaczyć jak korzystasz z życia. Jäna… Ty musisz żyć, dla nas! Dla mnie, dla taty i dla Pascala. My zawsze będziemy z tobą! Nigdy cię nie zostawimy, a ty mi musisz to obiecać! Obiecujesz?-
- Kocham was… Obiecuję.- Z moich oczu teraz płynął potok łez. Pędem podbiegłam do nich i ich przytuliłam…
- My także cię kochamy… Najmocniej na świecie!-

***

- 27, 28, 29, 30… Odsunąć się… Uwaga! Strzelam!... -
- Jest, mamy ją…-


***
No i mamy trójeczkę... Jezu nwm co ja mam z tym tragizmem ale znów mi tragedia wyszła xd
Mam nadzieję że następne sytuacje będą już tylko pozytywne :P
Trzymajcie kciuki i czekam na wasze opinie :)
Buziaki :**
 


niedziela, 10 maja 2015

Rozdział- 02- Nadzieja na lepsze jutro. Nadzieja na trochę lepsze dni.

"Musisz odnaleźć nadzieje i nie ważne, że nazwą Ciebie głupcem. 

Musisz pozwolić, by sny sprawiały byś pamiętał, że..."

                                                                                 - Hey


  Nic nie jest tak proste jak się wydaje. Nic ani nikt nie potrafi podarować ci szczęścia w prezencie. Wszystko co było do tej pory spowiła mgła. Co będzie dalej... Tego nikt nie wie. Teraz pozostał ogromny ból i cierpienie a także poczucie straty, które staje się coraz bardziej prawdziwe. Być może z tego wyniknie coś dobrego, ale obecnie tego dobra nie widzę. Być może za kilka lat będę szczęśliwa ale na razie leżę tam, głęboko w dole i nie potrafię się podnieść...
   
  Powoli odzyskiwałam świadomość. Coraz wyraźniejsze stawały się wszystkie piski, pikania, i inne niezidentyfikowane odgłosy które przytłaczały moje ja. Zebrałam się w sobie i powoli z ogromnym wysiłkiem podniosłam powieki. Rażące światło natychmiast mnie oślepiło. Minęło dobrym kilka minut zanim przyzwyczaiłam się do jaskrawości lamp. Rozejrzałam się na tyle na ile byłam w stanie. Każda partia mojego ciała była podłączona do jakieś maszyny. Wszędzie wisiały tysiące kabli różnorakich kolorów. Elektrody na mojej klatce piersiowej były mokre od potu. Na twarzy natomiast miałam maskę tlenową a szyję zabezpieczał mi kołnierz.
- Pani Speckmann? Słyszy mnie pani. Proszę nic nie mówić ale jeśli mnie Pani słyszy proszę zamrugać dwa razy. –
Nawet nie zauważyłam kiedy lekarz wszedł do pomieszczenia. Mrugnęłam dwa razy tak jak prosił i czekałam co dalej powie.
 - Nazywam się Hans Duffer i jestem pani lekarzem prowadzącym. Uległa pani ciężkiemu wypadkowi w okolicach Berlina. Pamięta pani coś? Jeśli tak proszę mrugnąć-
Zastanowiłam się, samego wypadku nie pamiętam, ale to co było później...Pascal...Mama...Tata...Łzy popłynęły mi po twarzy. Mrugnęłam.
 - Proszę nie płakać. Więcej informacji udzielę pani za kilka godzin, musi pani wypoczywać. Wtedy spróbujemy porozmawiać. A teraz proszę by postarała się pani zasnąć. –
Kiwnęłam głową choć w kołnierzu nie było to łatwe. Oczywiście nie umkło to bacznemu spojrzeniu mojego lekarza. Na szczęście nic nie powiedział tylko opuścił salę z grymasem na twarzy wyrażającym najprawdopodobniej niezadowolenie z mojego czynu. Odprowadziłam go wzrokiem i zaczęłam rozmyślać. Nie wiem co się stało z moja rodziną. Nie wiem czy żyją, czy może są w tym szpitalu, czy w ogóle wyszli z tego cało? Boże, oby im się nic nie stało. Chciałam wykrzyczeć w tej chwili wszystko co leżało mi na sercu, wszystko co dręczyło mnie od kiedy się obudziłam. Chciałam wrzeszczeć z całych sił, szarpać się, uwolnić z tych wszystkich kabli ale... Ja to tylko chciałam. W rzeczywistości ledwo mogłam wyszeptać słowo. Samo myślenie kosztowało mnie dużo energii. Z tego wszystkiego całkowicie opuściły mnie siły, ból głowy się nasilał. Powieki zrobiły się ciężkie i zaczęły opadać.

   Obudziła mnie pielęgniarka, która zmieniała kroplówkę. Czułam się lepiej niż kilka godzin wcześniej, ale i tak nie byłam w pełni mych sił.
 - Jak się pani czuje? – Zapytała, zdejmując maseczkę z mojej twarzy.
- Lepiej... - powiedziałam cichym i osłabionym głosem.
 - Zaraz zawołam lekarza, to on wszystko pani wyjaśni. Proszę starać się nie przemęczać.-
Po kilku minutach wszedł doktor Duffer. Usiadł obok mojego łóżka i spojrzał na mnie.
- Gdzie ja jestem? - Spytałam.
- Znajduje się pani w szpitalu w Berlinie. Jeśli pani pozwoli zadam pani kilka pytań. - Kiwnęłam głową.
- Jak się pani w ogóle czuje? - 
- A jakby pan się czul? Wszystko mnie boli, nóg nie czuje, głowa mi pęka, nie wiem nawet co się dzieje ze mną i moją rodziną... Czuję się wrakiem samej siebie- Z dziwnym spokojem przyjął moje słowa, choć czułam ze nie na taką odpowiedź liczył
- Pamięta pani kiedy zdarzył się wypadek? –
 - Tak, był 26 czerwca. A który dzisiaj jest? –
 - Zgadza się, dzisiaj mamy piątek, 5 lipca. Była pani w śpiączce przez 9 dni. - Jego słowa totalnie mnie powaliły. Byłam nieprzytomna przez dziewięć dni? Jak to możliwe?
- A gdzie są moi rodzice, mój brat? Co się z nimi stało? Czy oni... żyją? - wreszcie zadałam pytanie, które dręczyło mnie niemiłosiernie. Lekarz ciężko przełknął ślinę. - Przykro mi... Pani rodzice zginęli na miejscu wypadku na skutek doznanych obrażeń. - Nie wierzyłam w to co usłyszałam. To nie możliwe. To nie jest prawda. Nagle wszystko straciło jakikolwiek sens. Wcześniej moje życie było pełne kolorów, było wspaniale, a teraz wszystko spowiła ciemność.
- NIE! Moi rodzice żyją! Oni nie mogli umrzeć! - krzyczałam
- Przykro mi-
- A mój brat? Co z moim bratem? Co z Pascalem? - wykrzyczałam
- Proszę się uspokoić. Nie może się pani tak denerwować! –
- Jak mam się nie denerwować. Czy pan jest człowiekiem, czy ma pan jakiekolwiek uczucia?! - krzyczałam mu prosto w twarz pełna nienawiści. Tym razem wziął głęboki oddech i spokojnie zaczął
- Raczej nie wątpię w to że jestem człowiekiem... a co do pani brata. Chłopak na wskutek uderzenia doznał ciężkiego urazu głowy. Z początku wszystko było dobrze, ale na drugi dzień jego stan się pogorszył. Wystąpiło krwawienie wewnątrzczaszkowe na wskutek czego powstał krwiak nadtwardówkowy. Potrzebna była natychmiastowa interwencja neurochirurgiczna aby odbarczyć krwiaka. Niestety... Było już za późno i pani brat... Zmarł na stole operacyjnym. –
 Czułam że cały świat wali mi się na głowę. Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Nie docierało to do mnie. Już nigdy nie usłyszę piskliwego głosu brata? Już nigdy ich nie zobaczę, nie uściskam... Czy ich słowa wypowiedziane w samochodzie były ostatnimi? Czy nigdy więcej nie spojrzę im w oczy i nie powiem jak bardzo ich kocham?... Moi rodzice, mój mały Pascal... Ich już nie ma?! Nie to nie jest możliwe... To nie może być prawda! Dlaczego, to właśnie oni? Dlaczego nie ktoś inny tylko moja rodzina. Przecież ja zostałam sama. Samiutka jak ten palec na tym wielkim świecie.
 - Czy wszystko w porządku? - spytał patrząc na mnie z niepokojem
- Nie! Nic nie jest w porządku. Właśnie się dowiedziałam że straciłam wszystkich którzy byli mi najbliżsi a pan mi się jeszcze pyta czy wszystko w porządku! - wykrzyczałam mu prosto w twarz. Łzy strumieniami płynęły mi po twarzy. Nie byłam w stanie powstrzymać emocji które mną targały. Maszyny zaczęły wariować, bo moje tętno gwałtownie wzrosło. Po chwili ten pisk stal się już nie do wytrzymania.
- Siostro, proszę podać pani Jänie coś na uspokojenie- skomentował
- Czy chce pani by kogoś poinformować?- spytał po chwili
- Tak, proszę. Zadzwońcie do Marie. Marie Goldberger- powiedziałam przez łzy.
 - A co do pani... - niepewnie kontynuował. Spojrzałam wrogo na niego. Z pewnością gdybym mogła zabijać wzrokiem już leżałby martwy. Pod wpływem mojego spojrzenia lekarz zwątpił czy informować mnie o moim stanie.
- Niech pan mówi, już mi wszystko jedno - Skwitowałam jego bezradność.
- Doznała pani ciężkiego wstrząsu mózgu i ogółem jest pani cała mocno poobijana... - kończąc wziął głęboki oddech i już otwierał usta kiedy zadałam pytanie
- Dlaczego nie mogę ruszać nogami? - Spojrzał na mnie z politowaniem
- Proszę się nie denerwować... Tu mamy właśnie problem. Podczas wypadku doszło u pani do uszkodzenia nerwów odpowiadających za kontrolowanie i funkcjonowanie kończyn dolnych. Niestety obecnie nie wiemy czy jest to trwały uraz czy raczej stan chwilowy, ale wygląda to poważnie. - oznajmił z ogromnym trudem
- Że co.?! - Dopiero teraz zrozumiałam co ze mną się stało. Cały ten czas myślałam o mojej rodzinie i nawet nie sadziłam że ze mną może być aż tak źle. Zdawało się to być niemożliwe... Lecz jednak okazało się prawdą. Miałam tyle planów a tu nagle coś takiego.
- Nie będę mogła chodzić... -
- W zaistniałej sytuacji nie ma szans. Po wyjściu ze szpitala czeka panią długa rehabilitacja oraz kilka zabiegów stymulacji elektrycznej nerwów które pozwolą w jakimś stopniu przywrócić kolejne funkcje uszkodzonym częścią ciała oraz nerwom. - kontynuował
- A jakie są rokowania? - zadałam pytanie które od kilku minut mnie gryzło
- Myślę że na razie za wcześnie na takie pytania. Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni. Proszę mieć nadzieje- odpowiedz była bezsensowna. Nie o taką mi chodziło.
 - A teraz proszę odpoczywać. Musi się pani oszczędzać-
Kiedy opuścił OIOM na którym leżałam, łzy hamowane przez ostatnie kilka minut znalazły wolność. Wypłynęły na światło dzienne i dały ujście emocjom które siedziały we mnie od tych kilku minut. Nadzieja, czy tylko to mi pozostało?! Mieć nadzieje i nic innego! Nie mam już nikogo... Adam mnie zostawił, mama i tata nie żyją, a brat pewnie poucza anioły w niebie. Nie potrafię tego zrozumieć. Boże dlaczego mnie tak doświadczasz? Co ja takiego zrobiłam, czym Ci zawiniłam?... Biłam się z myślami ale bezskutecznie. Przecież nie przywrócę moim najbliższym życia. Nie mam takiej mocy. Najchętniej wzięłabym teraz z garść tabletek i skończyła ze sobą. Zakończyła bym swój żywot tylko po to by być z nimi tam na górze. Przecież i tak moje życie nie ma już choćby najmniejszego sensu.
  
  Pielęgniarka znów przyszła by zmienić kroplówkę... Kiedy mnie zobaczyła przeraziła się.
 - Czy wszystko w porządku? - Niepewnie spytała. Spojrzałam na nią.
- Nie! Nic nie jest w porządku. Proszę zostawić mnie samą! – wykrzyczałam


- Ależ oczywiście, jakby czegoś pani potrzebowała proszę wcisnąć czerwony guzik- Zmieniła szybko kroplówkę i opuściła pomieszczenie zostawiając mnie znów samą z myślami. Po chwili lek zaczął działać. Ogarnęła mnie senność i odpłynęłam. Odpłynęłam w towarzystwie jedynej rzeczy która mi pozostała. Nadziei... 

***

I jak wrażenia po dwójeczce Mam nadzieje że się podoba. Ja wam powiem że nawet jestem zadowolona :) Już niedługo trójka, kurcze ale ten czas leci xd 

To dziękuję za każdy pozostawiony komentarz i jak zawsze liczę na was kochani!


piątek, 1 maja 2015

Rozdział- 01- Każdy dzień jest walką, walką o przetrwanie.

" Would you know my name if I saw you in Heaven?
Would it be the same if I saw in Heaven?
I must be strong and carry on,
'Cause I know I don't belong here in Heaven. "

- Eric Clapton "Tears in Heaven"


***

  -Tato, proszę Cię zwolnij- znów rosły we mnie obawy. Zamknęłam oczy. Nie lubiłam wszystkiego co szybkie. Nie cierpiałam stale rosnącej wartości na liczniku. Był to mój uraz z dzieciństwa, kiedy o mało co nie zginęłam przez mojego kuzyna. Każdego razu kiedy wsiadałam do samochodu bałam się. Bałam się że znów będzie tak samo. Prędkość, śmiechy, pociąg, pisk opon i ciemność... 
-Jäna, wiesz że jesteśmy spóźnieni- skrytykowała moją prośbę matka. Tak było zawsze... Ja prosiłam, a oni mnie ignorowali. Zamiast reakcji otrzymywałam tylko krytykę. Mimo iż rzadko podróżowałam z całą rodziną,  mimo moich 23 lat na karku i własnego rozumu i tak nikt mnie nie słuchał. Nawet mój młodszy brat Pascal twierdził, że mam jakiegoś hopla i brał to wszystko za niezły powód do śmiechu. Spojrzałam na niego, a on tylko pokazał mi język i pochłonął się grą na konsoli. Założyłam słuchawki i puściłam mój ulubiony kawałek. Chciałam chociaż na chwile przestać myśleć o Bożym świecie. Po prostu się wyłączyć.
  
  Kiedy się ocknęłam, płynęliśmy promem. Rozejrzałam się dookoła i okazało się że tylko ja siedzę w samochodzie. Spojrzałam na telefon. Dwa SMSy. Jeden od kumpeli Marie, a drugi od mojego chłopaka Adama...
  "To koniec. Nie dam rady dalej. Nie możemy być już razem. Nie pasujemy do siebie. Zapomnij o mnie... Na zawsze. To koniec." Tak brzmiał SMS od Adama - mojej pierwszej miłości. 
Z początku myślałam że to żart, ale później zaczęłam się nad tym głęboko zastanawiać. To prawda, mieliśmy obecnie mały kryzys w związku, ale postanowiliśmy, że damy sobie chwilę. Odpoczniemy od siebie. Nie chcieliśmy tego zakończyć. Całych dwóch lat naszego związku puścić w niepamięć. Każdy ma jakieś problemy, tak było i w naszym przypadku, ale to nie oznaczało, że mieliśmy to wszystko przekreślić, ot tak powiedzieć koniec? Nie, tak nie da rady. Kochałam go i wydawało mi się że on mnie też. Żywiliśmy do siebie uczucie... aż do dziś. Nie byliśmy idealni, nikt nie jest.
Ponownie przeczytałam wiadomość i czym prędzej wybrałam jego numer. Wsłuchiwałam się w sygnał z dobre pięć minut, ale jego głosu nie usłyszałam. Ponawiałam próbę jeszcze z piętnaście, ale było tak jak za każdym poprzednim telefonem. Cisza... W końcu nagrałam się na sekretarkę i rzuciłam telefon na dno torebki. Po moim policzku spłynęła samotnie mała błyszcząca łza. - Jak on mógł mi to zrobić? - spytałam samej siebie - Przecież mieliśmy tyle planów... Kochałam go! - krzyknęłam. Powoli docierało do mnie co właśnie się wydarzyło.

  -Beksa lala- wyrwał mnie z zamyślenia głos mojego brata. Jak zwykle przyszedł w nieodpowiednim momencie. Okazało się że już byliśmy na brzegu i moi rodzice wsiedli do samochodu z zamiarem kontynuowania jazdy. Do celu naszej podroży pozostało nam około pół godziny drogi. Mama i brat stwierdzili że nie warto zapinać pasów i tak też zrobili.
- Jäna, twój brat mówił że płakałaś. Co się stało? - delikatnie zaczęła mama.
- Nic się nie stało mamo... Naprawdę nic takiego - wciągnęłam ciężko powietrze nosem. Mama spojrzała na mnie bacznym wzrokiem z przedniego siedzenia. 
- Skarbie, wiesz że mi możesz powiedzieć wszystko. Jestem twoją mama. - 
- A ja jestem dorosła -przerwałam jej.  
- Kocham cię- uśmiechnęła się do mnie i wyjrzała przez okno. Widocznie stwierdziła, że nasza dalsza rozmowa nie ma sensu.


***

  Jechaliśmy przez las, znów słuchałam muzyki... Straszna duchota w samochodzie dawała się we znaki. Nagle na drogę wyskoczył ogromny jeleń. Tata próbował odbić ale niestety stracił panowanie nad pojazdem. Wszystko miało miejsce raptem w kilka sekund. Nie miałam pojęcia że ta chwila tak mocno zaważy na całym moim życiu… Samochód zaczął dachować wpadając z impetem w las. Po drodze ściął kilka małych sosen i z ogromną siłą uderzył w stary dąb jednocześnie na nim się zatrzymując.
  Rozejrzałam się dookoła, ale nie miałam nawet siły przekrzywić głowy. Bolało mnie dosłownie wszystko. Nie mogłam poruszyć nogami, ale nie to mnie przeraziło. Mój wzrok przykuła moja matka leżąca w nienaturalnej pozycji na masce samochodu. Cała była we krwi . Twarzy nie było widać... Była nieprzytomna i nie dostrzegłam także charakterystycznych czynności towarzyszących oddechowi. 
- Boże, nie! - spróbowałam krzyczeć. Moj tata... Cały we krwi z głową jakby opartą o kierownicę i z zmasakrowaną ręką wiszącą bezwładnie przez wybitą szybę. Wszędzie porozrzucane było szkło ze zbitych szyb i części uszkodzonej konstrukcji pojazdu. Spojrzałam w lewo na brata.
- Pascal... - powiedziałam z ogromnym trudem. Brat leżał wciśnięty pod siedzenie. Z jego uda tryskała silnym strumieniem krew, on... Nie wyglądał jak mój Pascal. Był to straszny widok. Głowę miał całą pokaleczoną. Cały był poobijany, ubranie jego było brudne od krwi i uszkodzone przez kawałki szkła które dosłownie było wszędzie. Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach, głowa bolała mnie coraz mocniej. Miałam mroczki przed oczami. W ostatniej chwili jednak dostrzegłam martwego jelenia na skraju lasu oraz zatrzymujący się czerwony samochód na skraju lasu. Ból narastał. Nagle ciemność zagarnęła wszystko... 


***

 Jest udało się... Mam pierwszy rozdział, ale się cieszę mimo iż nie wyszedł w 100% taki jaki bym chciała.  No ale cóż... A wam jak się podoba? Czekam na opinie :)

Buziaki :*