poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rozdział 10- …usłyszałem to IMIĘ… JEJ IMIĘ…


" Tym razem postrzeliłeś mnie w serce.
Mam nadzieję, że wiesz, nadzieję, że wiesz.
Odpuść. "
Christina Perri - Shot me in the heart


Oprzytomniałam... Ocknęłam się na tyle by moje zmysły zaczęły pracować, natomiast reszta mojego ciała nie była jeszcze na to gotowa. Czułam przykrą woń potu. Pulsujący ból wwiercał się w moją czaszkę, a na dodatek głowa obijała się co chwila o coś obcego.  Po jakimś czasie dopiero zorientowałam się, że obija się o czyjąś klatkę piersiową w rytm kroków.
Słyszałam przyśpieszone bicie serca oraz nierówny, urywany oddech tej osoby. Ręce należące do mnie bezwładnie wisiały w powietrzu. Nogi pewnie też, lecz nie miałam takiej pewności. Blade, czerwonawe światło próbowało przebić się przez moje powieki. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie miałam pojęcia kto mnie niesie. W pamięci miałam tylko moment kiedy to Adam... wyładowywał swoją frustrację i złość na mojej osobie.
Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę że boli mnie dosłownie wszystko. Czułam zapach zaschniętej krwi. Spierzchnięte usta szczypały moje nerwy. Gardło piekło niemiłosiernie we wszystkich możliwych miejscach. Nie miałam siły kompletnie na nic. Ledwo przełykałam ślinę, na dodatek ten ból całego ciała był nie do zniesienia. Nagle zdałam sobie też sprawę, że cholernie chce mi się pić.
Boże wyobraziłam sobie, jak musiałam wyglądać w tym momencie…
Otrząsnęłam się z wyliczania co mnie boli i przywołałam swój mózg do pierwotnej roli. Starałam się dowiedzieć kto mnie niesie, lecz nic nie było mi znajome. Zapach perfum nie pasował mi ani do Andreasa, ani do Adama. Przypominały trochę wodę kolońska mojego taty, ale to było niemożliwe by był to on.
Sposób w jaki trzymała mnie ta osoba tez był jakiś obcy. Przyzwyczaiłam się iż to Andreas zawsze mnie nosił na rękach, ale tym razem to nie był on. Skoro nie Andi to kto? Adam... Nie na pewno nie. Nic kompletnie mi tu do niego nie pasowało. A zresztą pierw mnie pobił a teraz by mu się wzięło na czułości? Nie nigdy w życiu!
Chciałam coś powiedzieć, lecz moje usta nawet nie drgnęły. Byłam wykończona. Chwila moich rozterek myślowych wyssała ze mnie wszystko. Całą energię jaką nagromadziłam. Także i kroki w rytm których kołysałam się na czyichś ramionach sprawiły iż kolejny raz odpłynęłam.


(Severin)


Jak każdego poranka poszedłem pobiegać do parku. Słońce migotało przepuszczając swe promienie przez baldachim liści drzew rosnących po obrzeżach ścieżki. Zapowiadał się słoneczny i ciepły dzień.
Założyłem słuchawki na uszy, włączyłem muzykę. Pierwszy krok, drugi i następny. Mój oddech zaczął przyspieszać. Czułem jak wszystkie mięśnie mojego ciała pracują. Starałem się skupić na każdym kolejnym ruchu, ale bezskutecznie. Kolejny raz przed oczami stanął mi obraz dziewczyny… Brunetki siedzącej na wózku inwalidzkim. Nie mogłem wyprzeć jej ze swojej pamięci. To było coś, z czym do tej pory nie miałem styczności. To było coś nowego.
Kiedy przypominałem sobie te oczy pełne wdzięczności miałem ochotę płakać. Nie wiem czemu… Chyba po prostu było mi żal, że tak piękna dziewczyna, tak urocza… że tak brutalnie los ją potraktował. Moim zdaniem to było niedorzeczne. Są przestępcy, mordercy i tak dalej i są sprawni, a taka bezbronna, młoda i piękna dziewczyna musi stawiać czoła światu z perspektywy wózka. Ten świat jest totalnie niesprawiedliwy!
Niestety nie miałem na to żadnego wpływu. Cieszyłem się tylko, że mogłem właśnie tamtego dnia pojawić się w parku, o tej porze, dokładnie o tej godzinie, tam gdzie właśnie ona potrzebowała pomocy i jej ja zaoferować.
Nim się obejrzałem znajdowałem się właśnie w tym miejscu. Nieświadomie moje nogi właśnie tu mnie poniosły. Szczerze mówiąc nie byłem tym zaskoczony. Jak tylko ostatnimi czasy miałem okazję pojawić się w parku to właśnie było jednym z głównych punktów docelowych, albo chociażby przystankowych.
Jak zwykle obudziła się we mnie nadzieja, lecz jej nie było. Kolejny dzień…

(...)

- Cześć Sinus! - powitałem mojego łaciatego kocura, który jak na zawołanie zaczął się łasić.
- Co, pewno jesteś głodny? – jak na potwierdzenie zwierzę wydało głośny i przeciągły pomruk.
- Mam coś dla Ciebie - z uśmiechem nałożyłem mu do miski jeden z jego ulubionych pasztecików cielęcych i pobiegłem na górę się szykować.
Czekał mnie dość pracowity dzień. Ach te moje treningi… Wykańczały mnie. Czasem zastanawiałem się czemu wybrałem życie skoczka narciarskiego. Przecież to było niedorzeczne. No dobrze, może i miałem wypasione mieszkanko, pełno fanek i niezły sześciopak, ale ile traciłem tymi moimi ciągłymi wyjazdami… Nawet pokłóciłem się z rodzicami, którzy nie potrafili się pogodzić z tym iż ich synek po raz setny wyjeżdża za granicę. Przecież liczyli się z tym od samego początku kiedy ich marzenia o synu sportowcu stały się rzeczywistością. No, ale starość nie radość.
Ubrałem moje ulubione dresowe spodnie, dość kontrowersyjną jak dla mnie różowa koszulkę, ale co tam i jednocześnie spoglądając na zegarek narzuciłem na siebie kadrową kurtkę. No pięknie zostało mi piętnaście minut i pół Monachium do przejechania. Wziąłem plecak z łóżka, załadowałem do niego zmienne buty, kask, wkładki i dużą butelkę wody a także wcześniej uszykowany dezodorant i kombinezon.
Spojrzałem w lustro. Wyglądałem dzisiaj gorzej niż zwykle. Moja i tak blada skóra była jeszcze bledsza niż normalnie. Cienie pod oczami dość mocno kontrastowały z błękitem moich tęczówek.
- No cóż już nic nie zrobię- poinformowałem swoje odbicie.
Przeczesałem palcami blond czuprynę wieńcząca moją głowę i biegiem ruszyłem w stronę drzwi. Oczywiście znalazłem przed nimi rozleniwionego Sinusa, który jak zawsze stwierdził, że to idealne miejsce na odpoczynek po śniadaniu. Nie przejmując się kotem otworzyłem drzwi. W odpowiedzi usłyszałem pełne wyrzutu miauczenie.
- Przeproszę go jak wrócę - pomyślałem i pędem puściłem się do garażu.


- Jedź baranie! -krzyknąłem zniecierpliwiony jednocześnie bacznie obserwując wskazówkę na moim markowym zegarku.
Zostało mi siedem marnych minut, a ja nadal przebijałem się przez centrum Monachium jadąc jak na złość za autem ośrodka nauki jazdy.
- Brrr... Ile można! - powoli puszczały mi nerwy.
Wrzuciłem jedynkę i sprawnie ominąłem samochód za sprawą dopiero co powstałej luki na pasie obok. Skupiłem się na drodze by jak najszybciej dotrzeć do celu. Niestety nawet to mi nie wyszło, przeszkodą okazał się tym razem dzwonek telefonu. Wybrałem opcje rozmowy na pulpicie nawet nie spoglądając kto dzwoni i po niespełna sekundzie usłyszałem poddenerwowany głos Richarda.
- Severin, gdzie ty jesteś?! Za cztery minuty dwunasta, a ciebie jeszcze nie ma! -
- Jadę... Już jadę. Spokojnie za minutę będę - odpowiedziałem jednocześnie zaskakując sam siebie.
- Ja mam taką nadzieję, bo sorry ale nie będę kolejny raz nadstawiał za ciebie tyłka. Zrozumiano?!- usłyszałem wyraźną groźbę w głosie kumpla.
- Dobra, dobra Richi. Już zjeżdżam z obwodnicy - nawet nie zauważyłem, że połączenie zostało zakończone.
Richi ma rację. Już tyle razy mnie ratował, że każdy by miał dość na jego miejscu. No ale co ja poradzę, że nigdy nie należałem do osób które pojawiają się na czas. Mimo iż zawsze starałem się wychodzić z domu z kilkunastoma minutami zapasu, stawiałem się na miejscu z kilkunastoma minutami nie zapasu lecz spóźnienia. Przyczyny były różne, ale zwykle śmiałem się, że to Bóg specjalnie krzyżuje i tak pokrzyżowane krzyżówki.
Kamienie głośno zachrzęściły pod kołami kiedy to wjeżdżając na parking wcisnąłem gwałtownie hamulec. Spojrzałem na zegarek.
11:59:16
Miałem jeszcze 44 sekundy, w zasadzie to już 43 i co chwilę mniej. Wyskoczyłem z auta jak poparzony i zarzucając plecak na ramię oraz łapiąc praktycznie w locie wieszak z kombinezonem biegiem puściłem się wzdłuż ogrodzenia na miejsce zbiórki.
- Ooo... Pojawił się i nasz władca czasu - Werner Schuster zmierzył mnie wzrokiem.
- Idealnie dwunasta. Severinie, czy coś się stało? Jak nigdy pojawiłeś się punktualnie... No praktycznie rzec biorąc. W sumie to masz szczęście, bo właśnie miałem zacząć liczyć twoje karne okrążenia -
- Nic takiego się nie stało trenerze. Chyba mam dobry dzień i tyle... - odpowiedziałem przecząc samemu sobie i jednocześnie łapiąc ogromny haust powietrza.
- Właśnie widzę - odrzekł trener kręcąc głową z politowaniem.

Na całe szczęście trening nie był taki zły. Chyba była to zasługa tego, że nie musiałem na koniec biegać karnych okrążeń. Doszlifowałem kilka szczegółów odnośnie wyjścia z progu i po dzisiejszych skokach mogę stwierdzić, że jestem gotowy na początek sezonu. Czuję gdzieś w głębi siebie, że to jest ten moment, ten rok i ten sezon. Coś czuję, że tym razem mi się uda, ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, a w tym wypadku nie chwalmy sezonu. Zaśmiałem się sam do siebie. Czasami jestem naprawdę dziwny i najgorsze jest to, że zdając sobie z tego sprawę, nic z tym nie robię.
Niespodziewanie zza rogu wyleciał Richard, aż podskoczyłem - wystraszył mnie.
- No Sevciu, co taki zamyślony i do tego samotny jesteś?- zażartował sobie.
- A nic ... - jakoś nie miałem ochoty mu tego wszystkiego opowiadać.
- No weź! Kumplowi nie zdradzisz?! Ja sobie to zapamiętam – udał, że się złości, ale nie wyszło mu to,  z resztą jak zawsze.
- Myślałem nad swoimi dzisiejszymi skokami -
- Taaa... A ja, że tańczę jak prima balerina - wybuchnął śmiechem.
- Dobra nie ważne. Twoja sprawa. A właściwie przyleciałem spytać się czy wybierzesz się z nami - tu przerwał.
- To znaczy...? - spytałem zaciekawiony.
- No chłopaki organizują wypad na piwo no i kazali mi się spytać czy idziesz z nami. Rozerwiesz się trochę - poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.
- W sumie czemu nie. Ok, tylko muszę  jeszcze skoczyć do domu -
- Spoko. Poczekamy. Jak coś spotykamy się u Marinusa - i już go nie było. Zniknął tak szybko jak się pojawił.
Ten to jest niemożliwy, ale ma rację. Może oderwę się trochę od tego ciągłego natłoku myśli.
Wrzuciłem plecak do samochodu i ruszyłem w kierunku domu. Tam jak zwykle przywitał mnie Sinus. Widać po nim, że jeszcze się fochał za tę sytuację z drzwiami, ale wystarczył kawałek dobrej kiełbasy i znów było jak dawniej. Dolałem mu wody do miski i poszedłem się przebrać.
- W co ja mogę się ubrać? - powiedziałem do swojego odbicia w lustrze.
Jak zawsze miałem problem z ciuchami. Niby nic takiego, ale szafa była pełna ubrań, a ja sterczałem przed nią i wydawało mi się, że na półce leżą tylko moje kadrowe ciuchy.
Dobra wziąłem się w garść i szybkim ruchem wyciągnąłem jakieś wytarte dżinsy. Przyjrzałem się im, powąchałem, mogą być. Teraz kolej na koszulkę. Zacząłem szperać między wieszakami. Stanęło na tym iż mój tors zakryła niebieska koszula w kratę. Spryskałem się perfumami i założyłem zegarek, oczywiście ten z przypisana misją ”na spotkania towarzyskie". Spojrzałem w lustro...
- Jednak coś sensownego mogę znaleźć w tej narnijnej szafie - poinformowałem z nieskrytą satysfakcją moje odbicie.
Zgarnąłem kluczyki , portfel i dokumenty z komody, ubrałem kurtkę i tyle mnie widzieli. W tym wypadku tyczyło się to kocura.
Marinus nie mieszkał daleko, zaledwie kilka ulic i rondo dalej. Toteż nie minęło dziesięć minut, a mój długi i chudy palec spoczął na dzwonku przy furtce informując lokatora o moim przybyciu. Usłyszałem brzęknięcie i furtka ustąpiła. W drzwiach powitał mnie uśmiechnięty od ucha do ucha i troszeczkę już pijany Marinus.
- Ej ludzie, Sevi się pojawił! – krzyk chłopaka rozległ się po całym domu kiedy tylko przekroczyłem próg.
Jak na zawołanie oblecieli mnie ze wszystkich stron koledzy z drużyny. Praktycznie byli wszyscy. Był Stephan, jeden Andreas i drugi, Markus, Karl, Richard no i dziewczyny Katharina i Carina. Po chwili w ręce miałem już puszkę piwa, w drugiej skręta. Byłem nastawiony, że rozerwę się i w ogóle, ale kiedy spojrzałem na zawartość moich dłoni poczułem niechęć i mdłości. Nie wiedziałem dlaczego, ale tak właśnie się stało. Odłożyłem alkohol na wyspę w kuchni, a zamiast tego nalałem sobie do szklanki coli i udawałem, że robię drinka. Nie chciałem by gospodarz poczuł się w jakimś stopniu urażony. Skręta wsadziłem do kieszeni i poszedłem do pokoju obok. Na środku stał wielki stół bilardowy przy którym rozgrzewali się do pojedynku Markus i Richard.
- Severin, kaman! Może się przyłączysz? – zaprosił się mnie gestem ręki do stołu Richi.
- No ok – odparłem.
Pić nie miałem zamiaru to chociażby troszeczkę pogram. Może to mnie w jakimś tam stopniu rozluźni.
Grało się całkiem dobrze, z resztą jak zawsze z chłopakami. Ci to byli niesamowici, szczególnie kiedy procenty rozgaszczały się w ich krwi. Oj wtedy to była dopiero zabawa... Uśmiałem się jak nigdy, ale przynajmniej poczułem się tam wewnątrz jakoś lepiej.
- Dobra Karl… Nie wiem jak ty, ale ja mam dość – odłożyłem kij na stół i nie słuchając protestów ze strony młodszego kolegi z kadry, udałem się w stronę sofy.
Zająłem miejsce koło Wellingera i zacząłem tępo wpatrywać się w telewizor wiszący przede mną na ścianie. Nawet nie zwróciłem uwagi, że ten rozmawia przez telefon.
- Proszę cię jeszcze raz powiedz mi co jest zgrane – mówił powoli i wyraźnie Andreas. Ewidentnie było widać, że powstrzymuje się jak tylko może.
- Marie! Czy ty mnie słyszysz?! Uspokój się! Co się stało?! –
- Jak to nie wróciła? … Ahha … Yhmmm … - z coraz większym zaciekawieniem zacząłem przysłuchiwać się tej nabierającej tempa konwersacji.
- Może z kimś się spotkała, albo umówiła. Nie przesadzajmy. Przecież jest dorosła… No może go wyłączyła… - znów przerzucił się na spokojny ton.
-Słuchaj, jest dopiero 22. Jeśli nie wróci do północy, zaczniemy jej szukać, ok? Ja wiem, że się martwisz, ale może nic złego się nie stało. Nie bądźmy pesymistami – na koniec uśmiechnął się pocieszająco.
Hmmm… ciekawe o co chodziło. Mam nadzieję, że o kogokolwiek chodziło to nic się tej osobie nie stało, bo inaczej byłoby licho. Odsuwając wszystkie myśli na bok zacząłem kolejny raz tępo wpatrywać się w telewizor, na którym co chwila pojawiały się praktycznie rzec biorąc półnagie kobiety. I to niby miały być teledyski z muzyką. Coraz mocniej zaczynałem w to wątpić.

(…)

Wracałem właśnie z kuchni ze szklanką lemoniady kiedy usłyszałem to IMIĘ… JEJ IMIĘ… z ust Andreasa.  Nie było innej możliwości, w każdym razie nie dla mnie. To musiała być ONA! Jednym susem pokonałem odległość dzielącą mnie od kanapy i przestawiłem się na tryb uważnego słuchania.
Wywnioskowałem, że kadrowy kolega znów rozmawiał z ową Marie, i po dłuższym zastanowieniu chodziło o tę samą dziewczynę. O JÄNĘ!
Spojrzałem na chłopaka w chwili kiedy odłożył telefon. Miał łzy w oczach, cały się trząsł i z jego miny widać było, że kompletnie nie wie co ma robić.
- Słyszałem trochę Twoją rozmowę, wybacz. Gadaj czym prędzej o co chodzi! – jako dobry kumpel postanowiłem pomóc. Co prawda jeśli to była ONA miałem w tym swój cel.
- Mo…Moja przyjaciółka… Nie… nie ma jej od ponad … 6 godzin – wychlipał jąkając się.
- O… ona nigdy tego nie robiła. Ona jest inna… Musiało się coś stać… Boję się! – spojrzał mi w oczy. Zobaczyłem w nich prawdziwe przerażenie. Naprawdę się o nią bał. W sumie ja też…
- Zbieraj się! – krzyknąłem
- Jedziemy jej szukać! –
- Ale ty przecież piłeś – powiedział zrozpaczony
- Udawałem – klepnąłem go w ramię i zgarnąłem kurtkę z wieszaka wyjmując w tym samym czasie kluczyki z kieszeni.
Nie minęło dziesięć minut a znaleźliśmy się w parku. Podczas jazdy upewniłem się niemalże w stu procentach, że to chodzi o Jänę, tę Jänę… Moją Jänę!
- Rozdzielmy się – rozkazałem.
- Ja w prawo, ty w lewo… Spoko wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jak coś dzwoń.-
Kiwnął głową na potwierdzenie i ruszyliśmy na poszukiwania.
Szedłem wzdłuż alejki kierując się w stronę jeziora. Co jakiś czas wołałem ją po imieniu, ale nie było żadnej odpowiedzi. Minąłem kilka osób zadając im pytanie czy nie widzieli niepełnosprawnej brunetki, lecz niczego się nie dowiedziałem.
Co jakiś czas dzwonił telefon od przerażonego Andreasa. Ale musiałem mu odpowiadać, że jej nie znalazłem…
Wybiła pierwsza w nocy. Minęła godzina naszych poszukiwań.
Byłem już nad jeziorem. Przystanąłem i zacząłem się rozglądać… Już miałem iść kiedy kątem oka zauważyłem błysk światła w krzakach. Pobiegłem w tamtą stronę.
To był jej wózek…
Cały połamany, powykręcany i tak dalej. Po prostu w makabrycznym stanie. Zasłoniłem usta dłońmi…
Jeśli ten wózek tak wygląda… jeśli on tak… to co z nią… Teraz i ja przeraziłem się nie na żarty. Kto byłby w stanie zrobić coś takiego?! Jeszcze nie znałem odpowiedzi na to pytanie, ale wkrótce miałem ją poznać.
Moje rozmyślania przerwał cichy jęk. Najszybciej jak się dało skupiłem wszystkie swoje zmysły na tym dźwięku i starałem się zlokalizować skąd dochodzi.
Szedłem… Każdy kolejny krok przeradzał się w bieg. Biegłem… W stronę wielkiego, rozłożystego drzewa osłoniętego  krzewem dzikiej róży.
W niewielkiej jamce między korzeniami… Leżała… Cała we krwi, siniakach i w podartych ubraniach… Skatowana… Nieprzytomna… Bezbronna…
- Jäna… - łzy popłynęły mi po policzkach.
Wyciągnąłem telefon trzęsącą się dłonią. Wybrałem numer Andreasa.
- Znalazłem ją… -


***

Cześć wszystkim!
Boże, ale was znów przetrzymałam... Masakra :P
No, ale cóż, rozdział miał się pojawić po Świętach a tu zjawiam się dopiero teraz xd No ale nie na co dzień kończy się osiemnaście lat więc pewno mnie zrozumiecie, że przygotowania były ostre.

Oddaję wam pod ocenę ten oto rozdział. 
Przyznam się z góry, że jest trochę dziwny... No przede wszystkim pisany głównie z perspektywy Severina. 
Jestem ciekawa, bardzo ciekawa czy przypadnie wam do gustu.
Przepraszam z góry za wszystkie literówki i inne błędy. Po prostu moje niedopatrzenie xd

Czekam na wasze komentarze i zapomniałabym...
DZIĘKUJĘ ZA NIESAMOWITĄ ILOŚĆ KOMENTARZY I WYŚWIETLEŃ PRZY DZIEWIĄTCE!!!
JESTEM W SZOKU!!!
NAWET NIE WIECIE JAK SIĘ CIESZĘ!
DZIĘKUJĘ WAM PIĘKNIE JESZCZE RAZ :*

* KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ=DZIAŁAM=*

PS. Przepraszam za moją nieobecność u was, ale spokojnie biorę się za nadrabianie sporych zaległości :P


sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 09 - Witaj kotku...


" Dlaczego kłamiemy...? Bo czasem łatwiej jest powiedzieć kłamstwo,niż bolesną prawdę... "


Ręce drżały mi jakbym chorowała na Parkinsona. Wszystko się we mnie gotowało. Wiedziałam, że jeszcze kilka minut i nie wytrzymam tych nerwów. Wybuchnę, wykipię jak kto woli. Siedzę już od pół godziny przed salą przesłuchań jak jakiś skazaniec. I co? Zamiast mieć już to za sobą, móc spokojnie wybrać się z Marie na kawę to ja tu czekam, jak głupia aż łaskawie któryś z komisarzy ruszy swój tyłek i zechce mnie przesłuchać. Andreasowi najprawdopodobniej udzieliło się moje zdenerwowanie, bo zaczął chodzić w kółko po korytarzu.
- Ej kolego, bo jeszcze dziurę w podłodze wydreptasz - rzuciła Marie w stronę chłopaka. Tylko ona zachowywała spokój. Jak? Nie mam najmniejszego pojęcia. Po prostu siedziała obok mnie trzymając za rękę i kreśliła okręgi na mojej prawej dłoni.
- Haha... Bardzo śmieszne - powiedział to z taką miną, która mogła znaczyć tylko jedno. Serio?!
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Wyłonił się z nich postawny, siwowłosy mężczyzna za pewne po sześćdziesiątce.
- Dzień dobry. Nazywam się komisarz Gregory Hügenwaltt. To ja będę prowadził przesłuchanie pani Jäny Speckmann. Która to z pań? - wzrok wszystkich zgromadzonych w korytarzu spoczął na mojej osobie. Chciałam się schować, ukryć gdzieś w jakieś dziurze, ale nie pozostało mi nic innego jak tylko powiedzieć
- To ja -
- Zapraszam panią ze mną. Resztę po proszę o pozostanie tutaj - Marie podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
- Dasz radę Jän. Jak coś jesteśmy za drzwiami - szepnęła mi na ucho.
Po chwili podszedł i Andreas, poklepał mnie pocieszająco po ramieniu jednocześnie mówiąc:
- Trzymam kciuki! -
- Dzięki - odparłam im obojgu siłując się z nerwami mojej twarzy by choć przez chwilę zagościł na niej uśmiech.
Wjechałam do środka. Tak jak na filmach, tak i w rzeczywistości. W sali znajdował się jedynie metalowy stół i dwa liche krzesła, z których jedno stało w kącie. W końcu ja go nie potrzebowałam, chociaż znając życie jakbym się uparła to przesłuchanie spędziłabym właśnie na nim siedząc.
- Pani Jäno... - przerwał mi moje wewnętrzne rozterki komisarz. Tymi oto słowami próbował skupić moją uwagę na jego osobie.
- Muszę zadać pani kilka pytań odnośnie... wypadku, w którym zginęła pani rodzina. Czy możemy zaczynać? -
- Tak. Chcę mieć już to za sobą - odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- Dobrze… - jednym szybkim ruchem otworzył teczkę, którą przyniósł ze sobą. Prześledził wzrokiem jej zawartość i spojrzał na mnie swoimi stalowymi, zapadniętymi w oczodołach oczami.  
-  Pani Jäno, 26 czerwca wybrała się pani ze swoją rodziną w podróż do bliskich pani ojca mieszkających w Beelitz tak? - zadał pierwsze niby pytanie bacznie lustrując mnie wzrokiem.
Pokiwałam twierdząco głową. Właśnie tak było. Komisarz szybkim ruchem ręki naskrobał coś w swoim notesie, który wyciągnął z wewnętrznej kieszeni znoszonej marynarki .
- Samochód którym podróżowała pani rodzina nie wzbudzał żadnych podejrzeń, to znaczy był w pełni sprawny?-
- Jak już mówiłam poprzednim razem, auto było w porządku, jego stan techniczny był ok. Tata dzień wcześniej robił przegląd na stacji wulkanizacyjnej więc wszelkie usterki zostałyby mu zgłoszone, ale nic takiego nie miało miejsca.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Znów coś zanotował.
- Czy zna pani tego mężczyznę? - spytał pokazując mi fotografię, którą przed chwilą wyciągnął. Było to zdjęcie z policyjnych akt. Jego zdjęcie. Te same zielone oczy, które potrafiły przeniknąć mnie do głębi. Te same usta, które potrafiły zatopić się we mnie bez pamięci.
 - Adam... Tak, znam go. -
- Jak mi wiadomo była pani w związku z tym mężczyzną, to znaczy z Adamem Hannawaldem. Proszę mi opowiedzieć o tym. Jaki był Adam, jak układała się wasza relacja, czy zauważyła pani jakieś problemy w kontaktach z pani partnerem, i jak to się stało, że on panią zostawił?- uważnie notowałam każde pytanie komisarza wewnątrz mojej głowy.
- Hmm... Adam należał z natury do osób porywczych i zazdrosnych. – mówiąc to przed oczami przewijały mi się obrazy każdej naszej kłótni.
- Czasami miałam wrażenie, że traktował mnie jak swoją własność, ale kochał mnie, a ja jego. – kontynuowałam.
- Tak? – zachęcił do dalszego monologu komisarz.
- Nasz związek był dość kontrowersyjny. To znaczy często się kłóciliśmy, głównie o błahostki, no ale proszę mi powiedzieć jaka para się nie kłóci - może i się kłócą, ale z pewnością nie tak jak my, pomyślałam.
- A czy wiążąc się z Adamem wiedziała pani, że miał on konflikt z prawem?-spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Zastanowiłam się. Zaczęłam szperać w szufladach mojej głowy. Szukałam jakieś wzmianki o tym, ale… Nie… Jednak tak… Coś znalazłam.
- Kiedyś napomknął o tym, ale nic konkretnego nie zdołałam z niego wyciągnąć. Przy każdej wzmiance o tym zbywał mnie. Szczerze mówiąc z początku nie miałam pojęcia o tychże faktach - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ach tak... Rozumiem. To jeszcze proszę mi powiedzieć, powód rozstania był spowodowany z jego strony tak?-
- Tak. Wysłał mi sms'a, że to koniec... Bez konkretnego powodu. Po prostu stwierdził, że dalszy związek nie ma sensu - komisarz kolejny raz coś zanotował.
Wpatrywałam się w jego rękę zapisującą kolejne wyrazy na kartkach notesu. Czekałam na kolejne pytania, ale w sali przesłuchań królowała niezręczna cisza.
- Czy powie mi pan co ustaliliście? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia - przerwałam to grobowe milczenie.
- Już mówię...- przeczesał palcami swoje rzadkie siwe włosy.
- W współpracy z biurem śledczym zebraliśmy wystarczającą ilość dowodów by powiązać pewne fakty. Wypadek, który przydarzył się pani rodzinie nie był kwestią przypadku. Był zamierzonym działaniem grupy przestępczej, na czele której stał pani były partner – odparł.
- Grupy przestępczej?! Jak to... Adam... Nie... - nie spodziewałam się tych słów. To było wręcz niemożliwe. Czy ja naprawdę żyłam tyle czasu z przestępcą?
- No tak. Od austriackiej policji otrzymaliśmy informacje iż Adam Hannawald brał udział w kilku rozbojach oraz przewodził akcji napadu na bank. -
- Boże Święty... Ale dlaczego moja rodzina? Czym mu zawiniliśmy?- chciało mi się płakać. Byłam w totalnej rozsypce, ale nie mogłam okazać mojej słabości. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Pani ojciec próbował im przeszkodzić w tym napadzie. Pracował w tamtym banku jako ochroniarz. Śmiertelnie ranił jednego z przestępców. Zrobił to w obronie własnej. A jak się później okazało ofiarą był przyjaciel Adama. Najprawdopodobniej ten postanowił go pomścić.- odpowiedział ze spokojem. Nawet mu oko nie drgnęło.
- Jezuuu... To dlatego te pytania... Dlatego go szukacie… - byłam w szoku, kompletnym szoku. Nie miałam o niczym takim pojęcia. Tata nic nigdy nie mówił, nawet nie wiedziałam, że mieszkał kiedyś w Austrii i pracował jako ochroniarz. Najwyraźniej chciał wymazać przeszłość. A z resztą kto by nie chciał będąc na jego miejscu.
- Tak. Wszystko robiliśmy właśnie w tymże celu. Szukamy go cały czas, ale niestety on jest zawsze o krok przed nami. -
- Ale złapiecie go?- nawet nie zauważyłam jak zaczęłam zaciskać pięści, aż mi kostki zbielały.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy - na twarzy komisarza pojawił się grymas uśmiechu.
- Mam taką nadzieję... - co ja mówię. Chcę by wsadzili za kratki Adama. Nie to chyba nie są moje myśli, przecież on nadal dla mnie coś znaczy. Nie pokazuje tego ale ja nadal nie potrafię o nim zapomnieć. Nadal go kocham... Mimo tego wszystkiego...
- To wszystko. Dziękuje, że zgodziła się pani na rozmowę - uścisnął mi dłoń.
- A miałam inne wyjście… - odparłam z wyrzutem.
Na szczęście komisarz udał, że nie słyszał tych słów.
Kiedy otworzyły się drzwi wyjechałam z sali bez słowa. Marie i Andreas słysząc, że to koniec powstali z miejsc i patrzyli jak pojawiam się w korytarzu. Minęłam ich nawet nie racząc spojrzeniem. Andreas próbował mnie złapać za koszulkę, ale zdążyłam się uchylić. Chciałam być teraz sama. Nie miałam zamiaru patrzeć na nikogo. Moja słabość wreszcie się uwolniła i dała upust niezliczonym słonym łzom wypływającym z moich oczu.

***

- Skarbie… Czemu płaczesz? – spytał głaszcząc mnie dłonią po opuchniętym policzku.
- Bo śniło mi się, że Cię tracę – wydusiłam z siebie.
- Myszko, przecież wiesz że nie stracisz mnie. To był tylko zły sen. Nie bój się. Jestem tutaj, przy tobie – otulił mnie swoimi umięśnionymi ramionami.
- Ale… -
- Hej Jäna! Nie ma żadnego ale. Kocham Cię rozumiesz? Kocham. A teraz spróbuj zasnąć ponownie – uśmiechnął się.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy, jak przeczesuje palcami moje jeszcze wilgotne po umyciu włosy.
- Też Cię kocham – powiedziałam wycierając ostatnie łzy z mojej zaspanej twarzy.
- Dobranoc –

***

Zamknęłam się w toalecie i płakałam. Nie miałam na nic siły, bo jak można było ją mieć po takich wiadomościach. W takiej chwili. Gdybym miała czucie w nogach z pewnością nie potrafiłabym na nich ustać. Nie, to była dla mnie totalna załamka. Kiedy wydawało mi się, że wszystko już sobie poukładałam, że zbudowałam w sobie kolejne, mocne przekonanie, że jednak będzie dobrze, nagle jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wszystko rozsypuje się w drobny mak. Rozpada się jak domek z kart.
 W przerwie między moimi próbami zaczerpnięcia grama powietrza usłyszałam ciche pukanie w drzwi kabiny.
- Zostawcie mnie w spokoju! - krzyknęłam ledwo powstrzymując kolejne spazmy płaczu.
- Jäna... Proszę cię wyjdź do nas - błagała mnie Marie.
- Dajcie mi kurde święty spokój! - kolejny raz wykrzyczałam, zaciągając się jednocześnie haustem powietrza.
- Długo zamierzasz tu siedzieć? - tym razem Andreas się odezwał.
- Tyle ile będę chciała! -
- Ok, jak coś jestem za drzwiami. – słyszałam w jego głosie, że się martwi, że chce wiedzieć co kolejny raz doprowadziło mnie do płaczu, ale nie mogłam mu tego zdradzić. Nie… Jeszcze nie teraz. Muszę się pierwsze sama oswoić z faktem, że kocham mordercę.


(Tydzień później)


Promienie zachodzącego słońca otulały moją twarz. Wiatr targał moje brązowe dopiero co ułożone włosy. Moje uszy nasłuchiwały jakichś podejrzanych odgłosów. Od czasu przesłuchania oraz tamtego feralnego dnia stałam się bardzo podejrzliwa.
 Próbowałam nasycić się ostatnimi sekundami złotego blasku na mojej pozbawionej kolorytu twarzy. Tak, zarywałam noce, przez niego. Znów wszystko wróciło, wspomnienia z nim związane, a właściwe z nami. Budziłam się za każdym razem widząc przed sobą jego postać z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy. Mój lęk każdego dnia się nasilał i nic, ani nikt nie potrafił tego zatrzymać. Byłam coraz bardziej zmęczona i nie potrafiłam uspokoić ciągłego kołatania niezmordowanego serca. Bałam się, to prawda.. Tak jak kiedyś, ale także tak jak kiedyś żywiłam uczucie do tego idioty. Lecz na razie, chciałam sama stawić mu czoła.
Spojrzałam na błyszczącą, a wręcz nieskalaną taflę jeziora na przeciw mnie, w której jeszcze przez kilka minut miałam oglądać odbicie złocistej łuny na horyzoncie pozostawionej przez gazową kulę oddaloną od Ziemi o tysiące, a może i nawet miliony lat świetlnych. Czekałam sama nie wiem na co. Szczerze mówiąc ostatnimi czasy lubiłam tu przychodzić i rozmyślać. To było takie moje miejsce. Mój kawałek świata, gdzie mogłam pobyć sama ze sobą.
 Z początku myślałam, że to tylko w celu znalezienia dla siebie chwili wytchnienia w tym codziennym wirze problemów i trosk. Lecz później zrozumiałam, że gdzieś w głębi serca tliła się nadzieja na ponowne spotkanie z Severinem. Z moim wybawcą. Pragnęłam by kolejny raz, choć na chwilkę wyswobodził mnie z błotnistego pobocza moich życiowych problemów.
 Andreas nie mógł mi towarzyszyć. Zbliżał się nowy sezon i musiał więcej trenować oraz spędzać czas w towarzystwie kolegów z drużyny. A poza tym miał focha po ostatniej akcji w policyjnej toalecie.  Niby nic takiego, ale czasem jego brak dawał się we znaki.
- No kochana... Czas wracać do domu - powiedziałam sama do siebie i obróciłam wózek o sto osiemdziesiąt stopni.
Wtedy go ujrzałam. Stał tam. Wsparty o pobliskie drzewo z tym swoim szyderczym uśmiechem, który prześladuje mnie w snach. Wiedziałam, że to nie była moja obsesja. Wiedziałam, że ten zielony passat należał do niego. Wiedziałam, że to właśnie on siedział za kierownicą i mnie obserwował. Wiedziałam i czułam, że od tamtego momentu mnie śledzi, ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał.
- Witaj kotku... - przywitał się jak gdyby nigdy nic.
- Kotku!? Chyba coś ci się pomieszało w tej twojej główce - próbowałam ukryć moje narastające zdenerwowanie.
- Mi? Nigdy w życiu - odparł zadowolony z faktu iż budzi we mnie aż tak duży lęk.
- Od jak dawna tu stoisz?-
- Wystarczająco długo... - puścił oczko w moją stronę.
- Lepiej stąd idź zanim wezwę policję – wyciągając telefon z kieszeni, zagroziłam mu.
- Ty? Weź mnie nie rozśmieszaj! - parsknął śmiechem jednocześnie robiąc krok w moja stronę.
- Doniosłabyś na swojego ukochanego faceta?-
- Nie kocham cię! - skłamałam... Niestety.
- Ach tak... Ta twoja przyjaciółeczka mózg ci wyprała czy jak? A może ten twój nowy chłoptaś zamydlił ci oczy i sprawił, że już zapomniałaś o mnie? - kolejny raz wybuchł niekontrolowanym śmiechem i kolejny raz postanowił skrócić dzielący nas dystans.
- Jak można kochać człowieka, który zabił mi rodzinę?! Jak można?! Jesteś totalnym dupkiem... Mordercą! - no właśnie... Jak?
- To ci dopiero... To tak się teraz nazywa mężczyznę z którym spędziło się najpiękniejsze momenty swojego życia? Hmmm... Jak to powiedziałaś, mordercą... - próbował mówić spokojnie, ale w jego wnętrzu aż się gotowało. Czułam to.
- Nie żartuję... Jeśli zaraz stąd nie odejdziesz dzwonię po gliny! - kolejny raz stanowczo mu zagroziłam jednocześnie odblokowując komórkę i wybierając numer alarmowy.
- Nie waż się mówić do mnie takim tonem! Jak śmiesz nazywać mnie mordercą?! - stracił nad sobą panowanie.
Podbiegł i uderzył mnie w twarz. Na tyle mocno bym poczuła i uświadomiła sobie, że to dopiero początek. Wyrwał mi telefon z dłoni i rzucił przed siebie. Patrzyłam, jak moja ostatnia deska ratunku tonie w jeziorze.
- Jak śmiesz straszyć mnie psami?! – złapał mnie żelaznym uściskiem za bark.
- Adam proszę... Przestań... - błagałam go, lecz kolejne razy leciały w moja stronę .
- Ty suko! Co ty sobie myślałaś, że jak na mnie doniesiesz to będziesz bezpieczna! Myślałaś, że się nie dowiem?! - zrzucił moje obolałe ciało z wózka na lodowaty chodnik.
Po kilku następnych uderzeniach poczułam krew w ustach. Nie potrafiłam się bronić, nie miałam nawet siły. Leżałam, a on rozładowywał dalej swoją złość na mnie. Kopał i bił nie panując nad sobą. Widziałam furię w jego oczach.
- Adam... - wydobyłam z siebie ledwie słyszalne te dwie sylaby, ale on nie miał zamiaru przestać.
Zbyt dobrze go znałam bym mogła twierdzić, że tak łatwo odpuści. On nie należał do takich. Wiedziałam, że stłucze mnie do nieprzytomności i zostawi, albo nawet zabije. W sumie to dla niego nic. Rodzinę mi już zabił...
Miałam tylko nadzieję, że policja go kiedyś złapie i wsadzi za kratki by żadna inna dziewczyna nie uległa mu tak samo jak ja.


***

Serwus moje drogie! Tym razem szybciutko i prędziutko wracam z kolejnym rozdziałem, byście się już na mnie tak nie złościły za te ogrrromne przerwy. Myślę, że już jesteśmy kwita co? :P


A teraz oddaję wam pod waszą ocenę moją swieżynkę. Jestem zadowolona, oj tak. Chociaż ta końcówka...No nic oceniajcie ;*
Czekam na Wasze dające kopa komentarze, bo jak widzicie... DZIAŁAJĄ!

Buziak leci <3

* KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ= DZIAŁAM *







środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 08- To był on...

 Feeling like I'm breathing my last breath
Feeling like I'm walking my last steps
Look at all of these tears I've wept
Look at all the promises that I've kept
Justin Bieber - Purpose

*** 

   Dzień w dzień śni mi się ten przepiękny, urzekający wręcz czarujący widok, który ujrzałam i jednocześnie przypominam sobie, że to co było to przeszłość. Dziś to dziś i nie ma nic poza tym. Żyję dniem, żyję chwilą a resztę zostawiam za sobą. Ale niestety kolejny raz ktoś zaburzy ten mój spokój. Trzeba złożyć kolejne wyjaśnienia, bo policja się niecierpliwi. Oj to będzie bolesne przeżycie, znów będę musiała otworzyć stare rany, znów będzie bolało, ale tym razem dam radę! Jest ze mną Andreas, jest Marie którzy wspierają mnie na każdym kroku.

- Jak się masz księżniczko? -
- A jak myślisz? Dobrze, ale boję się, boję się tego co usłyszę... -
- Hej nie martw się, przecież mamy jeszcze kilka dni! Zobaczysz wszystko będzie dobrze. A ja, jak obiecałem zawiozę cię i będę tam z tobą przez cały czas. -
- Dziękuję... -
- Nie ma sprawy, a i zapomniałbym spytać obiad zjedzony? -
- Haha a już myślałam, że ci to umknie. -
- No coś ty, mi umknie... Dobre. To jak? -
- Zjedzony, Zjedzony już się nie bój o to. -
- Dobra Jän ja muszę kończyć, bo Schuster się niecierpliwi… -
- Znów wyszłeś na chwilę do toalety? -
- Yhm...  Dobra zadzwonię wieczorem. Papa. -
- Pa. -
Ach jak dobrze było znów go usłyszeć. Od kiedy pomógł mi z tym moim załamaniem stał się dla mnie kimś naprawdę ważnym. Od teraz on i Marie zastępowali mi rodzinę, teoretycznie nie miałam nikogo poza tą dwójka. Tęskniłam strasznie, nadal... Ale było o wiele łatwiej.
- Marie, wychodzę! –krzyknęłam.
- Że co? - w drzwiach ukazała się jej twarz z oczami wielkości talerza obiadowego.
- AAA tak, idź, idź. Jakby coś to dzwoń -uśmiechnęła się serdecznie jednocześnie szybkim ruchem ukrywając swoje zaskoczenie gdzieś w głąb siebie.
Ubrałam moją nową kurtkę... Tak ostatnio wybrałyśmy się do galerii i zrobiłyśmy duże zakupy. W końcu dziewczyna musi porządnie wyglądać. Spojrzałam ostatni raz w lusterko jednocześnie szybkim ruchem pokrywając tuszem ostatnią partię rzęs. Mimo iż stałam się osobą niepełnosprawną nadal chciałam być atrakcyjna. W sumie to niczego mi nie brakowało no może za wyjątkiem czucia w nogach. Ale cóż... Przesiadłam się na wózek i chwilę później byłam już w windzie. Postanowiłam, że wybiorę się dzisiaj do parku. Do tego parku, który przez kilka ostatnich tygodni oglądałam patrząc załamana przez okno.
Jechałam wzdłuż alejki i podziwiałam jak jesień zmieniła drzewa. Wszędzie było mnóstwo barw... Co jakiś czas liście w jakby zwolnionym tempie opadały z drzew kręcąc się wokół własnej osi. Lekki powiew wiatru smagał mi twarz. Było cudownie, aż sama się dziwiłam, że taka błahostka może wywrzeć na mnie aż takie wrażenie.
Kiedy zapatrzyłam się tak w niebo na przelatujący helikopter stacji telewizyjnej niespodziewanie podbiegł do mnie jakiś chuligan. Rzucił w moim kierunku niezrozumiałą obelgę i z całej siły pchnął mój wózek na błotniste pobocze. Ten nie przystosowany do takiego obrotu sprawy najzwyczajniej w świecie ugrzązł w błocie. Wkurzona zaczęłam szarpać koła próbując się wydostać, ale bezskutecznie.
- Ej, co ty zrobiłeś?- krzyknęłam, a on się tylko uśmiechnął złowieszczo i pobiegł dalej.
Na szczęście cale zajście widział przebiegający nieopodal mężczyzna, bez zastanowienia zaoferował swoją pomoc. Był to wysoki blondyn o niebieskich oczach i sportowej sylwetce. Chwycił rączki wózka i z wyczuciem sprowadził go z powrotem na chodnik.
- Wszystko w porządku? Nic się pani nie stało? – spytał.
- Nie, nie... Nic się nie stało. Wszystko ok. -
- To dobrze - widocznie mu ulżyło.
- Dziękuje za pomoc. Co ja bym zrobiła gdyby pan się tu nie pojawił.-
- Oj proszę nie przesadzać. Cieszę się, że mogłem pomóc. Ale na pewno nic się pani nie stało? - spytał z ponownym przejęciem wypisanym na twarzy.
- Tak na pewno. Hmm… To może w ramach podziękowania skusi się pan na kawę? - spytałam zauroczona blondynem.
- Jaki tam pan... Jestem Severin - wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jäna. Miło mi - uścisnęłam ją serdecznie.
- A jeśli chodzi o tę kawę to bardzo chętnie bym poprzestał,  ale niestety mam pilny wyjazd i w zasadzie już jestem spóźniony ... Przepraszam, może innym razem... -
- Mam nadzieję, że to nie przez tę zaistniałą sytuację? –
- Przez to? Gdzie, nigdy w życiu. To moje gapiostwo wyprowadzi mnie kiedyś na manowce. Jak już mówiłem bardzo się cieszę, że mogłem ci pomóc. -
- Ach tak, rozumiem... To jeszcze raz pięknie dziękuję. -
- Służę pomocą - uśmiechnął się i ucałował wierzch mojej dłoni jak prawdziwy dżentelmen.
Patrzyłam jak odchodzi szybkim krokiem, jak powiewa jego blond czupryna. Nie mogę zaprzeczyć, był naprawdę przystojny... I wtedy obejrzał się, i posłał w moją stronę uśmiech. Szkoda, że nie mógł się skusić na tę kawę. Chętnie poznałabym go lepiej, bo ten uśmiech miał nieziemski.


***

- Jak tam trening? -
- Nie było tak źle… To nasze dźwiganie ciężarów pozytywnie na mnie wpłynęło.-
- Coś sugerujesz? – dźgnęłam go łokciem między żebra.
- Gdzie ja? Jakbym śmiał – wybuchnął gromkim śmiechem.
- Boże Andi… Ciebie naprawdę dzisiaj wali – nie mogłam dłużej się powstrzymywać, jak śmiał się Andreas to i ja.
- Skoro tak sądzisz… A tak w ogóle, chciałbym cię zabrać na zakupy-  kończąc zrobił tę swoją minę szczeniaczka.
- Ty… Gdzie, jak, po co, kiedy niby?! – wykrzyczałam zszokowana.
- No a kto? Jasne, że ja. Myślisz, że skoro facet to na zakupy zabrać cię nie mogę? Teraz ty coś sugerujesz? -
- Andreasie Wellinger przywołuję cię do porządku!- wykrzyczałam na cały głos.
- No dobrze, już dobrze, ale na serio chciałbym cię zabrać na zakupy- wyszeptał udając skruszonego.
- Ok, niech ci będzie… Rozumiem że mam się szykować. -
- A jak by inaczej- powiedział szczerząc się w moim kierunku.
Po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się w jego nieskazitelnym audi, które jak i kiedyś tak i dzisiaj pachniało waniliowym odświeżaczem powietrza. Zastanawiałam się co ten wariat tym razem wykombinował. Po nim można było spodziewać się wszystkiego na szczęście i nie szczęście.
- Andi, a gdzie ty mnie tak w ogóle zabierasz? - spytałam kiedy przejechaliśmy skręt do jednej z monachijskich galerii.
- Jak to gdzie... Już mówiłem, na zakupy- uśmiechnął się.
- Okey... To dlaczego minąłeś właśnie zjazd do ...-
- Jezu Jäna! Zabieram cię na zakupy i koniec tematu. Przecież nie muszę jechać akurat tutaj. W Monachium aż roi się od różnych sklepów i galerii więc kochana trochę cierpliwości - przerwał mi zirytowany.
Splotłam ramiona i naburmuszona odwróciłam się w stronę okna. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie mnie chciał wywieźć, a jego zachowanie zdradzało, że bardzo mu na tym zależało.
Po przejechaniu jeszcze kilku krzyżówek, staniu kilkunastu minut na światłach oraz jeździe w przytłaczającej, cichej atmosferze Andreas zaparkował przed centrum sprzętu rehabilitacyjnego. Spojrzałam na niego wymownym wzrokiem.
- Marie ci powiedziała... - wydusiłam z siebie.
Nic nie odpowiedział tylko ledwo zauważalnie pokiwał twierdząco głową. Nim się obejrzałam stał przy moich drzwiach trzymając wózek.
- Czy ty chcesz mnie jeszcze bardziej dobić?! - spytałam groźnie.
- Nie Jän... Nigdy w życiu - jąkał się skulony  - Ja po prostu... Ja chcę dla ciebie dobrze... Chcę ci pomóc... Chcę dobrze - delikatnie uśmiechnął się.
- Możesz mnie przytulić?- w tej chwili bardzo tego potrzebowałam.
- Ja? Jasne... - uścisnął mnie mocno i pewnie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Wjechaliśmy podjazdem do środka. Wokół roiło się od sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego. Nagle zza rogu wyłonił się mężczyzna z obsługi.
- Witam. Czy w czymś mogę pomóc? -
- Dzień dobry. Szukamy wózka...- Andreas gestem ręki wskazał ten na którym siedziałam.
- Wózka do zadań specjalnych, takiego który np. nie ugrzązłby w błocie czy śniegu - puścił oko w moją stronę.
- Rozumiem. Mamy kilka modeli, które myślę, że będą państwu odpowiadały. Proszę za mną.-
Andreas ujął rączki wózka i skierował go za idącym przed nami przedstawicielem centrum. Po minięciu kilku stoisk z różnymi kulami, balkonikami i protezami mężczyzna wskazał nam dział z wózkami. Stało tam ich z kilkadziesiąt. Każdy czymś się różnił. Jeden oponami, drugi kolorem, a następny zaś budową. Zaczęłam rozglądać się razem z Andim szukając tego odpowiedniego. Chciałam by najlepiej był w kolorze niebieskim i wyglądał raczej na sportowy sprzęt, a nie na jakąś łamagę ze szpitala, na której nie idzie ujechać. Rozmyślając tak nawet nie zauważyłam kiedy mój towarzysz oddzielił się ode mnie. Zaczęłam szukać go wzrokiem lecz po chwili usłyszałam jego głos:
- Jän! Choć, zerknij tutaj- kilka szybkich pchnięć i byłam już przy nim.
Andreas wskazywał ręką na porządny, sportowy wózek inwalidzki w niebieskim kolorze o grubych, terenowych oponach z wygodnym skórzanym siedziskiem.
- Hmm... Wiesz co?... Jest idealny! - Byłam w pewnym sensie szczęśliwa i wręcz pewna. Wreszcie nie będę czuła się inna bo z takim sprzętem nikt mi nie podskoczy, a ja mogę wszystko!
- Tylko czy mnie na niego stać? -spytałam swego kolegę.
- A tym to się już nie przejmuj. Wszystko jest załatwione. -
- Naprawdę?! Jezuuu jak się cieszę! - pociągnęłam go za rękę i cmoknęłam w policzek zostawiając delikatny ślad szminki którą miałam pomalowane usta.
- Może go pani wypróbuje?- spytał mężczyzna.
- A z chęcią. Andi pomożesz mi?- odrzekłam z radością wypisaną na twarzy.
Andreas bez słów podprowadził nowy wózek i pomógł mi się na niego przesiąść. Różnicę odczułam momentalnie. Było to coś niesamowitego. Całe siedzisko było miękkie i wygodne. Oparcie idealnie wyprofilowane zapewniając użytkownikowi pełen komfort. Uchwyty przy kołach pokryte były warstwą antypoślizgową. Ogólnie wózek był lekki, ale i mocny, a podczas jazdy nie odczuwałam oporu tak jak było to z poprzednim. Można rzec, że był to wózek moich marzeń.
- I co? - spytał Andreas cały czas mnie obserwując.
- Przecież już mówiłam. Jest idealny!-
- W takim razie bierzemy go- tym razem słowa skierował do pracownika centrum.
- Pakować?-
- Nie... Od razu na nim zostanę.-
- A czy jest jakaś możliwość pozbycia się u was starego sprzętu?-
- Ależ oczywiście. Proszę go zostawić tutaj, a my już się postaramy by trafił w dobre ręce.-
- Ok. Dziękujemy. Jän śmigaj do auta, ja tu dopełnię resztę formalności- powiedział podając mi kluczyki.
Wzięłam je i ruszyłam moim nowym niebieskim porsche. Byłam totalnie szczęśliwa, że nie muszę już jeździć tamtym szpitalnym gratem. W moim życiu zaczął się nowy etap. Etap bez wielu ograniczeń, ale z dużą ilością perspektyw na przyszłość. Przejeżdżając przez parking ujrzałam kątem oka parkującego zielonego passata. Stanął tuż przede mną... To był ten samochód... I to był on...

***

Wiatr targał mi włosy przez uchyloną szybę, palce odbijały się o karoserię auta w rytm muzyki płynącej z radia. Drugą rękę miałam schowaną w jego dłoni, która spokojnie trzymała drążek skrzyni biegów. Co jakiś czas patrzyłam na jego uśmiechnięta twarz. Co jakiś czas on spoglądał na mnie z wypisanym szczęściem na twarzy. Jechaliśmy na nasze pierwsze, wspólne wakacje. Cieszyłam się jak mało kto, bo w końcu to był wyjazd z moim ukochanym mężczyzną. On także co chwilę powtarzał jak to dobrze, że razem gdzieś wyjeżdżamy. Z resztą jakie gdzieś... Jechaliśmy do Monako.

Leżeliśmy w łóżku na jedwabnej pościeli wtuleni w siebie. Wieczorna bryza wpadająca do pokoju przez uchylone drzwi balkonowe studziła panującą wewnątrz atmosferę. Na stoliku leżała taca z truskawkami w czekoladzie dopiero co przyniesiona przez obsługę. Obok stał wykwintny szampan w wiaderku z lodem czekający aż go ktoś łaskawie otworzy.
Wstał on, otworzył go tak iż z otworu wydobyła się fontanna piany i niczym się nie przejmując napełnił oba kieliszki. Podniosłam się nie czekając na jego ruch i sama wzięłam jeden. Upiłam łyk tego rozkosznego trunku i wyszłam na taras. Oparłam się łokciami o kamienną balustradę i czekałam jednocześnie podziwiając jak morze połyka słońce w towarzystwie ognistej poświaty. Przyszedł. Otulił mnie swoimi dłońmi i poczułam jak jego usta zaczynają wędrówkę po mojej szyi, ramionach, obojczyku. Trwało to dosłownie sekund kilka kiedy doczekałam się namiętnego finału na moich wargach.

***

- Jäna czy coś się stało? Jesteś strasznie blada... I czemu tu stoisz? Miałaś czekać w samochodzie - przyszedł Andreas.
Nie doczekał się odpowiedzi. Nie byłam wstanie teraz racjonalnie myśleć, a co dopiero mówić. To był on. Byłam święcie przekonana, że to był on. Tylko jak, skoro policja mówiła, że ukrywa się zagranicą.
Ten samochód... To wszystko... To na pewno był on... Adam...

A ja zdałam sobie sprawę że nadal coś do niego czuję. 

***

Witajcie kochane :)
Pojawiam się spóźniona z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ale ostatnio nic co sobie zaplanuję nie wychodzi mi w czasie.
Co do rozdziału mam sprzeczne emocje... Pisało mi się go trochę ciężko...
Większość fragmentów powstała w nocy, bo akurat wtedy rodziła się wena xd
Mam nadzieję, że wybaczycie mi jakieś drobne błędy itd. ale nie miałam już do tego głowy.
No i UWAGA... Pojawił się Severin... Wiem, wiem tylko przez chwilę, ale to już jest coś!
Czekam na wasze opinie i liczne, dające kopa komentarze :*
Buziaki <3