sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 09 - Witaj kotku...


" Dlaczego kłamiemy...? Bo czasem łatwiej jest powiedzieć kłamstwo,niż bolesną prawdę... "


Ręce drżały mi jakbym chorowała na Parkinsona. Wszystko się we mnie gotowało. Wiedziałam, że jeszcze kilka minut i nie wytrzymam tych nerwów. Wybuchnę, wykipię jak kto woli. Siedzę już od pół godziny przed salą przesłuchań jak jakiś skazaniec. I co? Zamiast mieć już to za sobą, móc spokojnie wybrać się z Marie na kawę to ja tu czekam, jak głupia aż łaskawie któryś z komisarzy ruszy swój tyłek i zechce mnie przesłuchać. Andreasowi najprawdopodobniej udzieliło się moje zdenerwowanie, bo zaczął chodzić w kółko po korytarzu.
- Ej kolego, bo jeszcze dziurę w podłodze wydreptasz - rzuciła Marie w stronę chłopaka. Tylko ona zachowywała spokój. Jak? Nie mam najmniejszego pojęcia. Po prostu siedziała obok mnie trzymając za rękę i kreśliła okręgi na mojej prawej dłoni.
- Haha... Bardzo śmieszne - powiedział to z taką miną, która mogła znaczyć tylko jedno. Serio?!
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Wyłonił się z nich postawny, siwowłosy mężczyzna za pewne po sześćdziesiątce.
- Dzień dobry. Nazywam się komisarz Gregory Hügenwaltt. To ja będę prowadził przesłuchanie pani Jäny Speckmann. Która to z pań? - wzrok wszystkich zgromadzonych w korytarzu spoczął na mojej osobie. Chciałam się schować, ukryć gdzieś w jakieś dziurze, ale nie pozostało mi nic innego jak tylko powiedzieć
- To ja -
- Zapraszam panią ze mną. Resztę po proszę o pozostanie tutaj - Marie podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
- Dasz radę Jän. Jak coś jesteśmy za drzwiami - szepnęła mi na ucho.
Po chwili podszedł i Andreas, poklepał mnie pocieszająco po ramieniu jednocześnie mówiąc:
- Trzymam kciuki! -
- Dzięki - odparłam im obojgu siłując się z nerwami mojej twarzy by choć przez chwilę zagościł na niej uśmiech.
Wjechałam do środka. Tak jak na filmach, tak i w rzeczywistości. W sali znajdował się jedynie metalowy stół i dwa liche krzesła, z których jedno stało w kącie. W końcu ja go nie potrzebowałam, chociaż znając życie jakbym się uparła to przesłuchanie spędziłabym właśnie na nim siedząc.
- Pani Jäno... - przerwał mi moje wewnętrzne rozterki komisarz. Tymi oto słowami próbował skupić moją uwagę na jego osobie.
- Muszę zadać pani kilka pytań odnośnie... wypadku, w którym zginęła pani rodzina. Czy możemy zaczynać? -
- Tak. Chcę mieć już to za sobą - odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- Dobrze… - jednym szybkim ruchem otworzył teczkę, którą przyniósł ze sobą. Prześledził wzrokiem jej zawartość i spojrzał na mnie swoimi stalowymi, zapadniętymi w oczodołach oczami.  
-  Pani Jäno, 26 czerwca wybrała się pani ze swoją rodziną w podróż do bliskich pani ojca mieszkających w Beelitz tak? - zadał pierwsze niby pytanie bacznie lustrując mnie wzrokiem.
Pokiwałam twierdząco głową. Właśnie tak było. Komisarz szybkim ruchem ręki naskrobał coś w swoim notesie, który wyciągnął z wewnętrznej kieszeni znoszonej marynarki .
- Samochód którym podróżowała pani rodzina nie wzbudzał żadnych podejrzeń, to znaczy był w pełni sprawny?-
- Jak już mówiłam poprzednim razem, auto było w porządku, jego stan techniczny był ok. Tata dzień wcześniej robił przegląd na stacji wulkanizacyjnej więc wszelkie usterki zostałyby mu zgłoszone, ale nic takiego nie miało miejsca.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Znów coś zanotował.
- Czy zna pani tego mężczyznę? - spytał pokazując mi fotografię, którą przed chwilą wyciągnął. Było to zdjęcie z policyjnych akt. Jego zdjęcie. Te same zielone oczy, które potrafiły przeniknąć mnie do głębi. Te same usta, które potrafiły zatopić się we mnie bez pamięci.
 - Adam... Tak, znam go. -
- Jak mi wiadomo była pani w związku z tym mężczyzną, to znaczy z Adamem Hannawaldem. Proszę mi opowiedzieć o tym. Jaki był Adam, jak układała się wasza relacja, czy zauważyła pani jakieś problemy w kontaktach z pani partnerem, i jak to się stało, że on panią zostawił?- uważnie notowałam każde pytanie komisarza wewnątrz mojej głowy.
- Hmm... Adam należał z natury do osób porywczych i zazdrosnych. – mówiąc to przed oczami przewijały mi się obrazy każdej naszej kłótni.
- Czasami miałam wrażenie, że traktował mnie jak swoją własność, ale kochał mnie, a ja jego. – kontynuowałam.
- Tak? – zachęcił do dalszego monologu komisarz.
- Nasz związek był dość kontrowersyjny. To znaczy często się kłóciliśmy, głównie o błahostki, no ale proszę mi powiedzieć jaka para się nie kłóci - może i się kłócą, ale z pewnością nie tak jak my, pomyślałam.
- A czy wiążąc się z Adamem wiedziała pani, że miał on konflikt z prawem?-spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Zastanowiłam się. Zaczęłam szperać w szufladach mojej głowy. Szukałam jakieś wzmianki o tym, ale… Nie… Jednak tak… Coś znalazłam.
- Kiedyś napomknął o tym, ale nic konkretnego nie zdołałam z niego wyciągnąć. Przy każdej wzmiance o tym zbywał mnie. Szczerze mówiąc z początku nie miałam pojęcia o tychże faktach - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ach tak... Rozumiem. To jeszcze proszę mi powiedzieć, powód rozstania był spowodowany z jego strony tak?-
- Tak. Wysłał mi sms'a, że to koniec... Bez konkretnego powodu. Po prostu stwierdził, że dalszy związek nie ma sensu - komisarz kolejny raz coś zanotował.
Wpatrywałam się w jego rękę zapisującą kolejne wyrazy na kartkach notesu. Czekałam na kolejne pytania, ale w sali przesłuchań królowała niezręczna cisza.
- Czy powie mi pan co ustaliliście? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia - przerwałam to grobowe milczenie.
- Już mówię...- przeczesał palcami swoje rzadkie siwe włosy.
- W współpracy z biurem śledczym zebraliśmy wystarczającą ilość dowodów by powiązać pewne fakty. Wypadek, który przydarzył się pani rodzinie nie był kwestią przypadku. Był zamierzonym działaniem grupy przestępczej, na czele której stał pani były partner – odparł.
- Grupy przestępczej?! Jak to... Adam... Nie... - nie spodziewałam się tych słów. To było wręcz niemożliwe. Czy ja naprawdę żyłam tyle czasu z przestępcą?
- No tak. Od austriackiej policji otrzymaliśmy informacje iż Adam Hannawald brał udział w kilku rozbojach oraz przewodził akcji napadu na bank. -
- Boże Święty... Ale dlaczego moja rodzina? Czym mu zawiniliśmy?- chciało mi się płakać. Byłam w totalnej rozsypce, ale nie mogłam okazać mojej słabości. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Pani ojciec próbował im przeszkodzić w tym napadzie. Pracował w tamtym banku jako ochroniarz. Śmiertelnie ranił jednego z przestępców. Zrobił to w obronie własnej. A jak się później okazało ofiarą był przyjaciel Adama. Najprawdopodobniej ten postanowił go pomścić.- odpowiedział ze spokojem. Nawet mu oko nie drgnęło.
- Jezuuu... To dlatego te pytania... Dlatego go szukacie… - byłam w szoku, kompletnym szoku. Nie miałam o niczym takim pojęcia. Tata nic nigdy nie mówił, nawet nie wiedziałam, że mieszkał kiedyś w Austrii i pracował jako ochroniarz. Najwyraźniej chciał wymazać przeszłość. A z resztą kto by nie chciał będąc na jego miejscu.
- Tak. Wszystko robiliśmy właśnie w tymże celu. Szukamy go cały czas, ale niestety on jest zawsze o krok przed nami. -
- Ale złapiecie go?- nawet nie zauważyłam jak zaczęłam zaciskać pięści, aż mi kostki zbielały.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy - na twarzy komisarza pojawił się grymas uśmiechu.
- Mam taką nadzieję... - co ja mówię. Chcę by wsadzili za kratki Adama. Nie to chyba nie są moje myśli, przecież on nadal dla mnie coś znaczy. Nie pokazuje tego ale ja nadal nie potrafię o nim zapomnieć. Nadal go kocham... Mimo tego wszystkiego...
- To wszystko. Dziękuje, że zgodziła się pani na rozmowę - uścisnął mi dłoń.
- A miałam inne wyjście… - odparłam z wyrzutem.
Na szczęście komisarz udał, że nie słyszał tych słów.
Kiedy otworzyły się drzwi wyjechałam z sali bez słowa. Marie i Andreas słysząc, że to koniec powstali z miejsc i patrzyli jak pojawiam się w korytarzu. Minęłam ich nawet nie racząc spojrzeniem. Andreas próbował mnie złapać za koszulkę, ale zdążyłam się uchylić. Chciałam być teraz sama. Nie miałam zamiaru patrzeć na nikogo. Moja słabość wreszcie się uwolniła i dała upust niezliczonym słonym łzom wypływającym z moich oczu.

***

- Skarbie… Czemu płaczesz? – spytał głaszcząc mnie dłonią po opuchniętym policzku.
- Bo śniło mi się, że Cię tracę – wydusiłam z siebie.
- Myszko, przecież wiesz że nie stracisz mnie. To był tylko zły sen. Nie bój się. Jestem tutaj, przy tobie – otulił mnie swoimi umięśnionymi ramionami.
- Ale… -
- Hej Jäna! Nie ma żadnego ale. Kocham Cię rozumiesz? Kocham. A teraz spróbuj zasnąć ponownie – uśmiechnął się.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy, jak przeczesuje palcami moje jeszcze wilgotne po umyciu włosy.
- Też Cię kocham – powiedziałam wycierając ostatnie łzy z mojej zaspanej twarzy.
- Dobranoc –

***

Zamknęłam się w toalecie i płakałam. Nie miałam na nic siły, bo jak można było ją mieć po takich wiadomościach. W takiej chwili. Gdybym miała czucie w nogach z pewnością nie potrafiłabym na nich ustać. Nie, to była dla mnie totalna załamka. Kiedy wydawało mi się, że wszystko już sobie poukładałam, że zbudowałam w sobie kolejne, mocne przekonanie, że jednak będzie dobrze, nagle jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wszystko rozsypuje się w drobny mak. Rozpada się jak domek z kart.
 W przerwie między moimi próbami zaczerpnięcia grama powietrza usłyszałam ciche pukanie w drzwi kabiny.
- Zostawcie mnie w spokoju! - krzyknęłam ledwo powstrzymując kolejne spazmy płaczu.
- Jäna... Proszę cię wyjdź do nas - błagała mnie Marie.
- Dajcie mi kurde święty spokój! - kolejny raz wykrzyczałam, zaciągając się jednocześnie haustem powietrza.
- Długo zamierzasz tu siedzieć? - tym razem Andreas się odezwał.
- Tyle ile będę chciała! -
- Ok, jak coś jestem za drzwiami. – słyszałam w jego głosie, że się martwi, że chce wiedzieć co kolejny raz doprowadziło mnie do płaczu, ale nie mogłam mu tego zdradzić. Nie… Jeszcze nie teraz. Muszę się pierwsze sama oswoić z faktem, że kocham mordercę.


(Tydzień później)


Promienie zachodzącego słońca otulały moją twarz. Wiatr targał moje brązowe dopiero co ułożone włosy. Moje uszy nasłuchiwały jakichś podejrzanych odgłosów. Od czasu przesłuchania oraz tamtego feralnego dnia stałam się bardzo podejrzliwa.
 Próbowałam nasycić się ostatnimi sekundami złotego blasku na mojej pozbawionej kolorytu twarzy. Tak, zarywałam noce, przez niego. Znów wszystko wróciło, wspomnienia z nim związane, a właściwe z nami. Budziłam się za każdym razem widząc przed sobą jego postać z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy. Mój lęk każdego dnia się nasilał i nic, ani nikt nie potrafił tego zatrzymać. Byłam coraz bardziej zmęczona i nie potrafiłam uspokoić ciągłego kołatania niezmordowanego serca. Bałam się, to prawda.. Tak jak kiedyś, ale także tak jak kiedyś żywiłam uczucie do tego idioty. Lecz na razie, chciałam sama stawić mu czoła.
Spojrzałam na błyszczącą, a wręcz nieskalaną taflę jeziora na przeciw mnie, w której jeszcze przez kilka minut miałam oglądać odbicie złocistej łuny na horyzoncie pozostawionej przez gazową kulę oddaloną od Ziemi o tysiące, a może i nawet miliony lat świetlnych. Czekałam sama nie wiem na co. Szczerze mówiąc ostatnimi czasy lubiłam tu przychodzić i rozmyślać. To było takie moje miejsce. Mój kawałek świata, gdzie mogłam pobyć sama ze sobą.
 Z początku myślałam, że to tylko w celu znalezienia dla siebie chwili wytchnienia w tym codziennym wirze problemów i trosk. Lecz później zrozumiałam, że gdzieś w głębi serca tliła się nadzieja na ponowne spotkanie z Severinem. Z moim wybawcą. Pragnęłam by kolejny raz, choć na chwilkę wyswobodził mnie z błotnistego pobocza moich życiowych problemów.
 Andreas nie mógł mi towarzyszyć. Zbliżał się nowy sezon i musiał więcej trenować oraz spędzać czas w towarzystwie kolegów z drużyny. A poza tym miał focha po ostatniej akcji w policyjnej toalecie.  Niby nic takiego, ale czasem jego brak dawał się we znaki.
- No kochana... Czas wracać do domu - powiedziałam sama do siebie i obróciłam wózek o sto osiemdziesiąt stopni.
Wtedy go ujrzałam. Stał tam. Wsparty o pobliskie drzewo z tym swoim szyderczym uśmiechem, który prześladuje mnie w snach. Wiedziałam, że to nie była moja obsesja. Wiedziałam, że ten zielony passat należał do niego. Wiedziałam, że to właśnie on siedział za kierownicą i mnie obserwował. Wiedziałam i czułam, że od tamtego momentu mnie śledzi, ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał.
- Witaj kotku... - przywitał się jak gdyby nigdy nic.
- Kotku!? Chyba coś ci się pomieszało w tej twojej główce - próbowałam ukryć moje narastające zdenerwowanie.
- Mi? Nigdy w życiu - odparł zadowolony z faktu iż budzi we mnie aż tak duży lęk.
- Od jak dawna tu stoisz?-
- Wystarczająco długo... - puścił oczko w moją stronę.
- Lepiej stąd idź zanim wezwę policję – wyciągając telefon z kieszeni, zagroziłam mu.
- Ty? Weź mnie nie rozśmieszaj! - parsknął śmiechem jednocześnie robiąc krok w moja stronę.
- Doniosłabyś na swojego ukochanego faceta?-
- Nie kocham cię! - skłamałam... Niestety.
- Ach tak... Ta twoja przyjaciółeczka mózg ci wyprała czy jak? A może ten twój nowy chłoptaś zamydlił ci oczy i sprawił, że już zapomniałaś o mnie? - kolejny raz wybuchł niekontrolowanym śmiechem i kolejny raz postanowił skrócić dzielący nas dystans.
- Jak można kochać człowieka, który zabił mi rodzinę?! Jak można?! Jesteś totalnym dupkiem... Mordercą! - no właśnie... Jak?
- To ci dopiero... To tak się teraz nazywa mężczyznę z którym spędziło się najpiękniejsze momenty swojego życia? Hmmm... Jak to powiedziałaś, mordercą... - próbował mówić spokojnie, ale w jego wnętrzu aż się gotowało. Czułam to.
- Nie żartuję... Jeśli zaraz stąd nie odejdziesz dzwonię po gliny! - kolejny raz stanowczo mu zagroziłam jednocześnie odblokowując komórkę i wybierając numer alarmowy.
- Nie waż się mówić do mnie takim tonem! Jak śmiesz nazywać mnie mordercą?! - stracił nad sobą panowanie.
Podbiegł i uderzył mnie w twarz. Na tyle mocno bym poczuła i uświadomiła sobie, że to dopiero początek. Wyrwał mi telefon z dłoni i rzucił przed siebie. Patrzyłam, jak moja ostatnia deska ratunku tonie w jeziorze.
- Jak śmiesz straszyć mnie psami?! – złapał mnie żelaznym uściskiem za bark.
- Adam proszę... Przestań... - błagałam go, lecz kolejne razy leciały w moja stronę .
- Ty suko! Co ty sobie myślałaś, że jak na mnie doniesiesz to będziesz bezpieczna! Myślałaś, że się nie dowiem?! - zrzucił moje obolałe ciało z wózka na lodowaty chodnik.
Po kilku następnych uderzeniach poczułam krew w ustach. Nie potrafiłam się bronić, nie miałam nawet siły. Leżałam, a on rozładowywał dalej swoją złość na mnie. Kopał i bił nie panując nad sobą. Widziałam furię w jego oczach.
- Adam... - wydobyłam z siebie ledwie słyszalne te dwie sylaby, ale on nie miał zamiaru przestać.
Zbyt dobrze go znałam bym mogła twierdzić, że tak łatwo odpuści. On nie należał do takich. Wiedziałam, że stłucze mnie do nieprzytomności i zostawi, albo nawet zabije. W sumie to dla niego nic. Rodzinę mi już zabił...
Miałam tylko nadzieję, że policja go kiedyś złapie i wsadzi za kratki by żadna inna dziewczyna nie uległa mu tak samo jak ja.


***

Serwus moje drogie! Tym razem szybciutko i prędziutko wracam z kolejnym rozdziałem, byście się już na mnie tak nie złościły za te ogrrromne przerwy. Myślę, że już jesteśmy kwita co? :P


A teraz oddaję wam pod waszą ocenę moją swieżynkę. Jestem zadowolona, oj tak. Chociaż ta końcówka...No nic oceniajcie ;*
Czekam na Wasze dające kopa komentarze, bo jak widzicie... DZIAŁAJĄ!

Buziak leci <3

* KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ= DZIAŁAM *