wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 07- Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie.


Trust me, I can take you there
Trust me, I can take you there
Trust me, I, trust me, I, trust me, I…

Selena Gomez ft. A$AP Rocky – Good for you


***


   Miałam żyć na nowo, ale jakoś nie potrafię. Obiecałam sobie i innym, ale jak zwykle wyszło co wyszło. Kolejny dzień siedzę na tym cholernym wózku i patrzę w okno. Nie mam pojęcia czego tam wypatruję... Ale czuję, że wszystko inne nie ma najmniejszego sensu. Marie coraz bardziej zaczyna się o mnie martwić. Z początku myślała, że to normalne, ale po dwóch tygodniach doszła do wniosku, że jednak coś na serio jest nie tak. Zaczęła mnie męczyć rozmowami z psychologiem, ale ja byłam temu kompletnie obojętna.
Numer do Andreasa nadal leży spokojnie na szafce. Każdego dnia próbuję się zdobyć na telefon do niego, ale to wszystko kończy się tylko spojrzeniem w ekran. Jestem ciekawa co porabia, ale nie mam ochoty z nim rozmawiać. Z nikim nie mam ochoty rozmawiać. I tak od wyjścia ze szpitala minął już bity miesiąc. Dr Duffer nieraz dzwonił do mnie, ale telefon odbierała zawsze Marie. Wiedziała, że ja nawet nie skinę głową. Lekarz wypytywał o mój stan zdrowia, ale przyjaciółka zbywała go standardowym „wszystko w porządku”. Policja więcej nie pojawiła się u mnie z pytaniami, a wszystko przez to jak się później dowiedziałam, że Marie napisała wniosek o nie nachodzenie mnie z powodu złego stanu zdrowia, mimo iż ja nadal nie powiedziałam jej o co tak właściwie chodzi.
Któregoś dnia ona tym razem nie była w sosie, co ostatnio rzadko jej się zdarzało. Wkurzona na mnie, że kolejny dzień nie chcę jeść oznajmiła, że zabiera mnie stąd. Nie zrozumiałam o co jej dokładnie chodziło, ale ona chwyciła wózek i już po chwili jechałyśmy windą. Nie miałam pojęcia gdzie mnie zabiera, ale było mi wszystko jedno. Kilka minut później pod blok podjechała taksówka. Razem z kierowcą załadowali mnie do środka i ruszyliśmy.
- Dokąd panienki zawieźć?- spytał uprzejmie taksówkarz.
- Thalkirchner Straße 17 - Marie podała bez zastanowienia adres.
Podczas jazdy znów wpatrywałam się w okno, tym razem taksówki. Przyjaciółka w pewnym momencie wzięła mnie za rękę i uścisnęła. Spojrzałam w jej stronę, a ona serdecznie się uśmiechnęła puszczając jednocześnie oko w moją stronę. Po kilkunastu minutach jazdy taksówkarz zatrzymał samochód.
-Jesteśmy na miejscu. 23 euro się należy - Marie przekazała pieniądze kierowcy i już po chwili znajdowałyśmy się na chodniku... Przed cmentarzem. Spojrzałam w stronę przyjaciółki.
- No co się tak patrzysz... Czas skończyć z tymi twoimi humorami... –
Poprowadziła mój wózek chodnikiem przez bramę na cmentarz. Na widok tych wszystkich nagrobków dało się odczuć taką dość przygnębiającą atmosferę, która nie przytłoczyła mnie gdyż była ona dla mnie wręcz codziennością. Ludzie których mijałyśmy, głównie starsze osoby patrzyły na mnie wzrokiem pełnym litości. Niektóre dzieci pokazywały na mnie palcem jednocześnie zadając pytanie "co jej się stało?". Czułam się dziwnie, bardzo dziwnie... Jak jakiś eksponat w muzeum. Po kilku zakrętach Marie zatrzymała wózek.
- Spójrz tam i nie mów mi, że życie nie ma sensu. Spójrz i powiedz, że to co robisz jest głupie i nieodpowiedzialne! Spojrzałam w kierunku, który wskazała. Ujrzałam dwa świeże groby z usypanej ziemi i krzyżami wkopanymi w szczycie każdego z nich. Na jednej tabliczce przyczepionej do krzyża widniał napis: Karoline i Niklas Speckmann 26.06.2015, na drugiej natomiast było napisane Pascal Speckmann i ta sama data. Oczy od razu zaszły mi łzami. Moja rodzina... Pierwszy raz zobaczyłam ich... Groby.
- Mamo, tato... – wychlipałam
-Ja wiem, obiecałam, ale... Ale ja nie potrafię, nie daje rady. Przepraszam... - powiedziałam w myślach. Łzy płynęły po mojej twarzy targanej chłodnym, jesiennym wiatrem. Tak była już jesień, a od wypadku minęły niecałe 2 miesiące. Spojrzałam na grób Pascala. Ktoś położył na nim świeże kwiaty.
- Boże Pascal, wybacz... Już więcej nie spotkasz się ze swoimi przyjaciółmi. Już więcej nie pograsz w koszykówkę w drużynie, ani nie pójdziesz od razu po szkole na deskorolkę... Kocham cię mały- znów słowa przewijały się tylko w mojej głowie. Nagle podeszła Marie i szepnęła mi na ucho.
 - Masz zapal- w ręce włożyła mi dwa czerwone znicze w kształcie serca. Podała mi także zapalniczkę. Wzięłam i zapaliłam je myśląc o mojej rodzinie. Patrzyłam na płomień, który powoli obejmował knot wystający z wkładu. Patrzyłam na ten znak pamięci o tych, którzy odeszli. Marie wzięła je i położyła na obu grobach. Odmówiła krótką modlitwę i chwyciła za rączki wózka.
 - Kocham was… - wyszeptałam
Po powrocie do mieszkania i tak nie byłam w stanie nic przełknąć. Czułam się jeszcze gorzej niż wtedy. Cały czas miałam nadzieję, że to koszmar którego nie mogę odpędzić. Ale nie… Widok grobów uświadomił mi, że to cholerna prawda.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i z trudem wczołgałam się na łóżko. Opatuliłam się mocno kołdrą i zamknęłam oczy.


… Przyszedł do mnie z bukietem czerwonych róż. Jego oczy krzyczały wręcz, że się o mnie martwi, że przeprasza. Ja tylko się uśmiechałam. Wiedziałam, że mnie kocha. Ja także go kochałam, ale nie miałam pojęcia, że to była chora miłość. Przecież leżałam tu przez niego, to on zbił mnie do nieprzytomności. Kolejny raz. A ja co? Cały czas go kochałam i nie potrafiłam mu się sprzeciwić. Twierdziłam, że on tego nie robi specjalnie, bo jak? Przecież byliśmy dla siebie stworzeni. Nie widzieliśmy świata poza sobą. Istniał tylko on i ja. Adam i Jäna… Rodzice bali się o mnie każdego dnia. Ja natomiast z niecierpliwością czekałam na niego w naszym wspólnym mieszkaniu. Uwielbiałam moment kiedy stawał w drzwiach i mówił „Cześć skarbie”. Byłam totalnie zaślepiona miłością do niego. A on to wykorzystywał, za każdym razem …


Obudziłam się i usłyszałam krzątanie po kuchni. Kolejny raz usnęłam w ubraniu. Kolejną noc przespałam niespokojnie budząc się kilka razy z krzykiem zastygłym na ustach. Już nie pamiętam co mi się śniło, ale wiem że na pewno nic miłego. A więc i kolejny raz z kompletną obojętnością usiadłam na wózku i zbliżyłam się do okna.
-Jana, zrobiłam twoje ulubione gołąbki... Może skusisz się? - niespodziewanie ujrzałam głowę przyjaciółki w drzwiach.
Cisza... Nie miałam ochoty ani jeść, ani się do kogoś odzywać, nawet jeśli była to Marie. Znów wyjrzałam przez okno. Park na który miałam widok tętnił życiem. Rodzice ze swoimi dziećmi zajadali hot dogi, kilku młodych panów trenowało biegi, a nieliczne grupki dziewcząt spotkały się by poplotkować.
- O nie kochana! Przeginasz i to kolejny dzień z rzędu! Nie będziesz mi tu głodówek odstawiać, rozumiesz?! Odkąd wyszłaś ze szpitala nic nie robisz tylko wpatrujesz się w to głupie okno. Koniec tego moja droga. Czas się za ciebie  wziąć. - Marie pewnie  wkroczyła do pokoju. Porwała kartkę z numerem do Andreasa i wróciła do kuchni.
30 minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć. Usłyszałam głos, tak ten głos za którym tak bardzo tęskniłam. Głos Andiego.
- Cześć Marie. Gdzie ona jest?
- Jest tutaj w pokoju na prawo. Tylko się nie przestrasz...
Usłyszałam kroki, które zbliżały się do mojego pokoju. Był coraz bliżej a ja tego nie chciałam. Bałam się… Panicznie się bałam jego reakcji.
- Boże, Jän... Coś ty ze sobą zrobiła?! - No i mnie zobaczył... Przeraźliwie bladą, wychudzoną z totalną pustką w oczach i bez jakiejkolwiek chęci do życia, zapatrzoną w okno. Przysunął krzesło i ujął moją dłoń... 
- Jäna... Ja wiem, ja wszystko wiem... Wszystko rozumiem.-
- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęłam, pierwszy raz od kilku dni
- Dobrze,  rozumiem ale może nie wszystko – upierał się zaskoczony moją reakcją
- Spójrz na mnie-
Nadal patrzyłam tępo w okno i nie reagowałam. Nagle poczułam jego dłoń na swoim policzku. Zwrócił moją twarz w swoją stronę, w kącikach jego oczu czaiły się maleńkie, błyszczące łzy. Przejął się… Chciał mi pomóc… Te łzy oznaczały wszystko.
- Jäna, proszę posłuchaj mnie...- spojrzał mi prosto w oczy tym swoim spojrzeniem
- Pamiętasz co mi opowiadałaś, że chcesz żyć, że boisz się  co będzie dalej, ale nie poddasz się. Nie poddasz się dla nich... Pamiętasz?- Kiwnęłam twierdząco głową.
- Twoi rodzice nadal są z tobą, może nie tak jak byś tego chciała, ale są z tobą i  nie zapominaj o tym. Patrzą tam z góry na ciebie z troską i zastanawiają się kiedy w końcu zrozumiesz, że tamto to przeszłość. Trzeba żyć dalej... - Teraz to już naprawdę słuchałam go z zaciekawieniem. Szczerze mówiąc musiałam mu przyznać rację.
- Andreas... - podniósł głowę i spotkaliśmy się wzrokiem
- Tak księżniczko? - zdążył już opanować swoje emocje
- Wiem, że masz rację, ale ja nie potrafię... -
- Wiesz co... Kiedy siedzę na belce tuż przed oddaniem skoku, kiedy słyszę doping kibiców myślę... Bije się z myślami że boję się, że nie dam rady, że ja nie potrafię tego zrobić, ale po chwili uświadamiam sobie, że jak nie potrafię skoro jeszcze wczoraj wygrałem, że ci kibice zdzierają sobie gardła dla mnie. A dlaczego bo potrafię... I po prostu skacze -
Spojrzałam w okno.
 - Dobrze... Postaram się... Dla ciebie-
- A ja postaram się ci pomóc - uśmiechnął się do mnie, a po chwili wstał i mocno mnie przytulił.
- A teraz choć, bo Marie dłużej tych gołąbków nie będzie podgrzewać - Chwycił rączki wózka i ruszyliśmy w stronę kuchni.
- Marie... - zaczęłam kiedy znaleźliśmy się w kuchni
- Boże Jän... Słucham Cię - zaskoczona przyjaciółka uklękła przede mną.
- Chciałam Cię przeprosić... Z całego serca. Jest mi strasznie wstyd za to wszystko. Ja... Ja nie wiem co ja sobie myślałam, ale...  Ale po prostu nie dawałam rady z tym wszystkim...-
- Jäna... Przecież wiesz, że jak będziesz potrzebowała pomocy zawsze możesz się do mnie zwrócić. Przecież po to jestem, by Ci pomóc. -
- Ja także - przerwał jej Andreas z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dziękuje-
- No a teraz jedzcie szybko i pakować manatki... Mam pewien pomysł - wykrzyknął uradowany
- Co takiego znów wymyśliłeś?- spytałam z zaciekawieniem, bo jego pomysły jak już zdążyłam się przekonać były dość szalone.
- Och dziewczyno... Jaka ty jesteś niecierpliwa i ciekawska-
- No co ja poradzę - pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęłam się i to w jego stronę.
Minęło kilka minut a my już siedzieliśmy w czarnym audi Andreasa. Nie wiem jak on to zrobił, ale zapakował mój wózek do bagażnika bez najmniejszego problemu. Jakiś kurs skutecznego pakowania przechodził czy jak. Ale dowiedziałam się, że u niego to norma, w końcu jakoś musi zapakować do auta narty, kombinezony, buty i wiele innego sprzętu wiec ma już wprawę.
Po kilkunastu minutach jazdy, pojazd zatrzymał się na stacji benzynowej. Andi wyjął z kieszeni ciemną chustkę, wysiadł z samochodu i otworzył moje drzwi...
- A teraz kochana... - zaczął uroczo trzepiąc rzęsami z nieziemskim uśmiechem na twarzy.
- Zasłonię ci oczy i masz nic nie widzieć. I nie próbuj mi podglądać... Zrozumiano? -
- Yhmm...
- Mówi się tak jest, a nie mruczy coś pod nosem - wyrzucił z siebie próbując jednocześnie powstrzymać śmiech
- Tak jest wariacie! - wykrzyczałam śmiejąc się
On tylko spojrzał na mnie i wybuchnął gromkim śmiechem. Nawet Marie udając że nic nie słyszy zaczęła się śmiać. W ogóle zrobiło się tak jakoś wesoło i miło. Nie mogłam uwierzyć, że w ciągu tych kilkudziesięciu minut zaszła we mnie aż tak radykalna zmiana. To było niesamowite. Niektórzy potrzebują lat do tego, a mi wystarczył taki jeden Andreas. Jednak dobrze mieć takich przyjaciół.
Andi zebrał się w sobie i zaczął zawiązywać mi oczy ową chustką. Kończąc nawet nie wiem kiedy, bo nie widziałam i nie mogłam się na to przygotować, cmoknął mnie w policzek. Czułam jak wyskakują mi ogromne rumieńce na twarzy, a jednocześnie czułam jak on się uśmiecha.
 Po jakimś czasie auto znów się zatrzymało. Kolejny raz otworzyły się drzwi z mojej strony. Niespodziewanie wziął mnie na ręce i posadził na wózku. Ruszyliśmy w nieznanym kierunku. Denerwujące było to, że nie mogłam zobaczyć gdzie jestem i gdzie jedziemy. Starałam się wyostrzyć pozostałe zmysły, ale na nic mi się to zdało. Wokół nas panowała totalna cisza przerywana co jakiś czas miarowym oddechem chłopaka. Kamienie zabawnie chrzęściły pod kołami wózka. Chłopak pchał mnie dobre kilka minut, aż w końcu ponownie się zatrzymaliśmy. Kolejny raz poczułam jego silne i ciepłe ręce na moim ciele. On miał zamiar znowu mnie nosić. Chyba byłam lepsza niż te jego treningi. Teraz to już nie słyszałam nawet Marie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, słuchałam jego serca które wesoło obijało się o żebra. To ciągłe dum-dum, dum-dum uspokajało mnie. Lecz nagle rytm się zmienił, jego oddech przyspieszył, zaczęliśmy się wspinać. Po kolejnych kilku minutach siedziałam na czymś gładkim i wąskim, on koło mnie. Słyszałam jego obecność w sobie. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale czułam jak wiatr chłoszcze mi twarz plącząc  włosy.
- Gotowa? - spytał zapewne z uśmiechem łapiąc mnie za rękę.
- A jak myślisz? Ściągaj mi to wreszcie! - krzyknęłam a echo lecące z wiatrem odbijało się coraz dalej.
To co ujrzałam było nie do opisania... Spojrzałam na Andreasa, a on tylko patrzył w dal. Nie wierzyłam, że zaniósł mnie w takie miejsce ale jednak tu siedziałam. Siedziałam na drewnianej belce startowej a pode mną rozciągał się rozbieg. Widok zapierał mi dech w piersi. Ja, niepełnosprawna Jäna siedzę właśnie na szczycie skoczni narciarskiej. Siedzę w miejscu gdzie nie miałam prawa siedzieć i patrzę na rozciągające się widoki. Myślę o tym co Andi powiedział mi w pokoju i... Ma rację. W oddali na trybunach widzę Marie która macha do nas.
- Dziękuję -
- Teraz wiesz? -
-Wiem... I wiesz co… Cieszę się, że cię poznałam -
- Ja także -
- Andreas? -
- Tak? -
- Jak myślisz... Czy to wszystko się jeszcze ułoży? -
- Na pewno, tylko daj sobie trochę czasu. Jak coś jestem koło ciebie -
- Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem! Oczywiście nie licząc Marie -
- Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie - przesunął się bliżej, ujął moją twarz w obie dłonie i spojrzał mi prosto w oczy. Wystarczyło... Powiedziały mi one wszystko czego potrzebowałam w tej właśnie chwili. Już myślałam, że zrobi to co kiedyś ale nie on tylko objął mnie i mocno przytulił. 



***


No i jestem moje drogie. Tak wiem, zrobiłam sobie długą przerwę, ale teraz szkoła to jedna wielka masakra. A więc teraz z pewnością pisanie będzie zajmować mi o wiele więcej czasu :/ Następnego rozdziału spodziewajcie się w okolicach Świąt. 

Ten jak widzicie dłuższy.  Acha... Postarałam się :P Początek może nie idealny, ale końcówka już w miarę. Wgl to pisałam go ok. miesiąca, kawałek po kawałku xdNo to zapraszam was do czytania i oczywiście komentowania :D 

Z niecierpliwością czekam na wasze motywujące opinie :*

Buziaki :)



sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 06 - Też Cię kocham... Najbardziej na świecie

Nic nie jest ważne, tak by spalać się

A jeśli musisz zdobyć którąś z twierdz.

Na skrzydłach leć, wybierz najwyższą z nich,

wybierz najwyższą z nich, tą którą jesteś ty.

TABB & Sound'N'Grace - "Twierdza"



***

Czy wspominałam wam już kiedyś, że nikt nigdy nie mówi nam całkowitej prawdy? Tak, tak właśnie jest. Zdarza się, że nawet osoba, która najbardziej kochamy, której najbardziej ufamy ukrywa coś przed nami. Nie mam pojęcia czemu po tym wszystkim znów to spada na mnie, ale cóż… Muszę się trzymać. Muszę dać radę choćby nie wiem co… W końcu obiecałam. Obiecałam nigdy się nie poddawać i … nie ulegnę. Wiem to na pewno.

***

    Znów myślami wracałam do tamtego dnia. Nie mam najmniejszego pojęcia dlaczego...  Andreas od tamtej pory był jakiś taki cichy i zamyślony. Zupełnie jakby to nie był on. Nie wiem co go ugryzło. Mam nadzieję że to długo nie potrwa, bo więcej to chyba nie wytrzymam. Spojrzałam ukradkiem na sąsiednie lóżko na którym leżał. Patrzył tępo w sufit z słuchawkami na uszach. Niespodziewanie otworzyły się drzwi do sali, zdziwiłam się bo obchód był godzinę temu, a i nikt się nie zapowiadał że wpadnie w odwiedziny. Andi również przerwał swoje rozmyślania i zdjął słuchawki. Do sali weszło dwóch policjantów...
- Pani Speckmann? - spojrzeliśmy po sobie ze zdziwieniem.
- Tak, to ja. O co cho- chodzi? - z wrażenia aż zaczęłam się jąkać. Czego znów ode mnie chcą?!
- Starszy posterunkowy Braun i komisarz Schuber. Mamy do pani kilka pytań. Możemy porozmawiać na osobności? - spytał ten starszy i wyższy wskazując wzrokiem na Andreasa
- Ależ tak... Już chwila… - powoli usadowiłam się na swoim ferarri, mimo że potrafiłam już dać sobie radę sama i tak szło to dość mozolnie. Młodszy policjant cały czas uważnie mi się przyglądał, ale nic nie powiedział, nawet nie raczył zaoferować pomocy.
- Możemy iść- powiedziałam kiedy byłam już w pełni gotowa. Skierowałam wózek do świetlicy, powoli gdyż rany na rękach nie były jeszcze w pełni zagojone i wciąż dawały o sobie znać. Było wczesne popołudnie więc raczej o tej porze nie powinno tu być żywej duszy.
I tak jak myślałam… Świetlicę zastaliśmy pustą.
- Pani Speckmann... Chcielibyśmy porozmawiać o... - tu wstrzymał oddech
- O wypadku - dokończył za niego młodszy kolega.
Schowałam twarz w dłoniach. Chcieliby rozmawiać o wypadku... Niewiarygodne… Czy oni nie rozumieją, że to boli? Że nie tak prosto jest o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać? Boże, czego Ty jeszcze nie wymyślisz...
- Czy wszystko w porządku ? -
- Słucham... - rzuciłam oschle jednocześnie ocierając maleńką łzę.
Spojrzeli po sobie i posterunkowy szybko wyciągnął notes.
- W takim razie zadam pani kilka pytań. Jeśli nie będzie w stanie pani na któreś odpowiedzieć proszę dać nam znać. Postaramy się zrozumieć pani sytuację... Przejdę do rzeczy. Czy zna pani Adama Hannawalda? –zaczął komisarz
- Tak-
- Można prosić o coś więcej? -
- Byliśmy parą przez dwa lata. Kochałam go... Ale on... -
- Ale on co?- spytał z zaciekawieniem posterunkowy znad notesu
- Zerwał ze mną w dniu wypadku. Wysłał mi sms’a, że to koniec. Od tamtej pory nie miałam od niego żadnych wiadomości - przed oczami stanął mi obraz sms’a na ekranie smartfona.
- A czy wie pani dlaczego z panią zerwał? Czy coś ważnego wydarzyło się przed wypadkiem? - kontynuował wąsaty komisarz.
- Raczej nic ważnego... – chyba nic…
- Po prostu pokłóciliśmy się o mój wyjazd. Miałam z nim lecieć w Alpy, ale rodzice tak bardzo mnie prosili bym z nimi spędziła te kilka dni no i nie mogłam im odmówić. Adam był bardzo zły z tego powodu, nie dość że z nim nie chciałam lecieć to jeszcze miałam spędzić weekend w Beelitz, gdzie jak Adam dobrze wiedział mieszkał chłopak z którym kiedyś tworzyłam parę, jeszcze za czasów liceum. Nie chciał bym jechała, ale ja mu nie uległam. –
- O mało nie doszło do rękoczynów, gdyż Adam należy do osób bardzo porywczych i chorobliwie zazdrosnych. - zaraz przypomniała mi się nasza ostatnia, ostra kłótnia. Ja stojąca w gotowości na jego ruch, a on z tasakiem w dłoni wymierzonym w moją stronę. Ooo tak... Była z nas cudowna para...
- Rozumiem... A czy coś działo się przed wyjazdem? No nie wiem np. z samochodem? Kto prowadził?-
- Co pan sugeruje...? - dość dziwnie brzmiały słowa komisarza. Adam, coś z autem, kto prowadził... O co mu chodzi? Co on wie, a czego ja nie?
- Nic, ja tylko pytam... Proszę odpowiadać na pytania. - zgasił mnie, ale wiedziałam że coś jednak ukrywa. Widać to było w jego oczach.
- Nie, z autem było wszystko w porządku tym bardziej że tata... - zacięłam się na moment. Smakowałam to słowo przez dłuższą chwilę. Tata... Boże, jak ja dawno nie wypowiadałam tego słowa.
- Tak?
- Tata przed wyjazdem wykonał przegląd na stacji i wszystko było w porządku. Ogółem to ja miałam prowadzić, taki był pierwotny plan, ale rano nie czułam się zbyt dobrze i rodzice postanowili że ja odpadam. Padło więc na ojca...
- Ach tak... A czy pan Adam wiedział, że to akurat pani miała prowadzić? - zamyślony komisarz zaczął męczyć wąsa.
- Czy może mi pan wreszcie powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi !- krzyknęłam zdenerwowana
- No dobrze... Chodzi o to, że śledczy dokonali szczegółowych oględzin samochodu i ... Jeleń to nie była główna przyczyna wypadku.-
- Tak...? - ostatnie słowa zadziwiająco przykuły moją uwagę. Przecież przez tego jelenia moja rodzina nie żyje! Więc jakim cudem nagle zwierzę jest niewinne.
- Nasi ludzie znaleźli w nim ślady pewnej ingerencji człowieka. To znaczy przewody hamulcowe były ponacinane, kwestią czasu było jakieś zderzenie czy coś podobnego.  Ale tutaj jeleń, przepraszam za wyrażenie... Załatwił sprawę- spojrzał na mnie z troską.
- Sądzimy iż pan Adam Hannawald miał z tym coś wspólnego... Na wraku zabezpieczyliśmy odciski palców, ale nie mamy ich w bazie, a pan Hannawald najprawdopodobniej w dniu wypadku, po zerwaniu z panią uciekł za granicę. Jest on głównym podejrzanym w tej sprawie. Teraz zostaje nam tylko go złapać, przesłuchać i porównać dowody, i jeśli to się okaże prawdą, postawić przed sądem z zarzutem usiłowania zabójstwa-
- O Boże... - nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, wszystko wokół zaczęło wirować. Duszność w klatce piersiowej nie pozwalała mi oddychać.
- Halo? Pani Speckmann... Halo? - poczułam tylko niby w oddali lekkie klepanie po policzku.

… Wtulona w jego klatkę piersiową słuchałam miarowego bicia jego serca. On palcami przeczesywał moje brązowe włosy. Co jakiś czas szeptał mi do ucha czułe słówka. Było tak pięknie, słońce chyliło się ku zachodowi, a cały Düsseldorf powoli zamierał.
- Adam? - spojrzałam w jego pełne przejęcia zielone oczy
- Tak kochanie... -
- Kochasz mnie? -
- Co to za pytanie?- energicznie podniósł się na łokciach i z pełnym wyrzutu wyrazem twarzy odrzekł
- Oczywiście, że Cię kocham. Jesteś dla mnie najważniejsza, tylko Ty się liczysz. Moje serce bije tylko i wyłącznie dla Ciebie. Nigdy Cię nie opuszczę, choćby nie wiem co.
- Mój Adaś! Też Cię kocham... Najbardziej na świecie.- odparłam posyłając mu jeden z moich najpiękniejszych uśmiechów. Po chwili złapał mnie za podbródek i pociągnął w swoją stronę. Złożył na moich ustach długi i namiętny pocałunek, który potwierdzał wszystko co do tej pory powiedział …
 
 Kolejny raz obudziłam się z milionami kabli na sobie, ale nie budziły już one we mnie takich obaw. Nie pamiętałam dokładnie co się stało... Nagle jak na zawołanie na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Koło łóżka siedział zmartwiony Andreas.
- Królewno... Jak się czujesz? - spojrzał na mnie z troską.
- Jakby przejechał po mnie walec drogowy - puściłam oczko w jego stronę.
- Aaa... Idź ty!- roześmiał się, ale i zaraz spoważniał
- Jän... Przepraszam cię... Nie wiem co mnie ugryzło, ale musiałem to wszystko przemyśleć ... Rozumiesz? Po prostu... Nie wiem... Chyba nie powinienem... No wiesz...- jąkał się.
- Andi... No co ty, weź przestań! Wszystko rozumiem. To ja cię powinnam przepraszać, że ci nie podziękowałam za tak wspaniały wieczór, było cudownie. A to co się stało... Chciałeś mnie pocieszyć i tyle, a ja jestem ci za to bardzo wdzięczna - znów posłałam mu czarujący uśmiech.
- Skoro tak mówisz... -
- Andreas... ja nie mowie, ja to wiem. -
- Dobrze znów być przy tobie... moja księżniczko - i on wreszcie się uśmiechnął.
- Hahaha jasne... Błagam cię, tylko nie myśl już za długo, bo drugi raz tego nie zniosę - z radością znów wtuliłam się w niego.

***
( 3 dni później )

- Masz już wszystko?  - spytała Marie zgarniając ostatnie książki z półki do torby podróżnej.
- Chyba tak... - ostatni raz spojrzałam na szpitalną salę, na której leżałam przez ostatnie tygodnie.
Rany na rękach się zagoiły, a mój stan poprawił się na tyle, że doktor Duffer zgodził się przygotować mi wypis. Oczywiście na tę wiadomość Marie chciała zorganizować wielkie przyjęcie powitalne, ale jakoś udało mi się wybić jej ten pomysł z głowy. Poprzestałam tylko na odbiór mnie ze szpitala.
Andreas opuścił szpital dzień wcześniej i to z samego rana. Nawet nie zdążył się ze mną pożegnać, ale na stoliku zostawił dla mnie liścik. Przepraszał w nim, że tak uciekł bez pożegnania, ale czas go naglił a ja ponoć tak słodko spałam, że nie miał sumienia by mnie obudzić. Także i dziękował za towarzystwo podczas jego szpitalnej rekonwalescencji. Na końcu nawet znalazłam jego numer telefonu z podpisem "Dzwoń, zawsze i wszędzie". Byłam ciekawa czy oprócz tych telefonów jeszcze się zobaczymy...
Policja na jakiś czas dała mi spokój. Lekarze nie wpuścili ich już do mnie martwiąc się o mój stan zdrowia po ostatniej reakcji, a Marie orzekła, że nie pozwoli im się zbliżyć do nas dopóki nie dojdę do siebie.
Na razie nie powiedziałam jej czego chciała ode mnie policja, ale czuję że ten stan długo nie potrwa.


Tak więc, postanowiłam że jednak zamieszkam z przyjaciółką, a ona tak się przejęła tym faktem, że aż wynajęła mieszkanie w centrum Monachium, by nie tylko nie wracały do mnie bolesne wspomnienia podczas pobytu w rodzinnym mieście, ale także bym miała odpowiednie warunki ze względu na moją niepełnosprawność. Mieć taka przyjaciółkę to skarb. Cieszyłam się, że mogę na nią liczyć, ale najbardziej radował mnie fakt ze opuszczę to miejsce i zacznę żyć... żyć na nowo.

*** 

Witam was serdecznie po długiej przerwie.  Z góry przepraszam was, ale chyba zrobiłam sobie po prostu wakacje.  No ale nic... Jestem z nowym rozdziałem i to najważniejsze :) 

Jestem bardzo ciekawa waszych opinii, bo powiem wam że rozdział mi się podoba choć znów wyszło co wyszło.  Myślę, że po tytule na pewno nie spodziewałyście się takiej treści :P A co tam ... Niech jest :)

 No to czekam na wasze liczne opinie i pełne mocy i motywacji komentarze.

Dziękuję że jesteście, buziaki!



poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 05 - Chcę ci coś powiedzieć… Po prostu muszę


 " I've never thought I need anybody like him.
I feel like he's everything what I ever wanted. "

Taylor Swift - White Horse

***

   Każdego dnia próbujemy być szczęśliwi. Każdego dnia uśmiechamy się z nadzieja ze i ktoś do nas się uśmiechnie. Czasem wychodzi nam to a dobre ale nie zawsze jest to aż tak wspaniale rozwiązanie. Lecz moim zdaniem uśmiech to jedna z najpiękniejszych umiejętności jaką Bóg nas obdarzył. Za pomocą uśmiechu wyrażamy uczucia które tak trudno opisać słowami, okazujemy emocje które w danej chwili nami targają. Uśmiech to rzecz która nigdy nie przestanie mnie zadziwiać...

***
-Andi, gdzie ty mnie prowadzisz? – spytałam z lekkim wyrzutem
- Ale ty jesteś niecierpliwa. Już, chwilka. – odrzekł
- Chwilka… To samo mówiłeś kilka minut temu- no i kolejny wyrzut z mojej strony
- Boże, kobieto! Czy ty naprawdę chwili z zamkniętymi oczami wytrzymać nie możesz?- roześmiał się
Nagle zorientowałam się że stoimy, Andreas podszedł i odwiązał chustkę mówiąc:
- Proszę panno niecierpliwa –
Widok jaki ujrzałam, a raczej to co zobaczyłam zaskoczyło mnie a jednocześnie uradowało. Znajdowaliśmy się w parku nieopodal szpitala. Tak myślałam, że jesteśmy na zewnątrz bo w szpitalu takim chłodem nie wieje. Pod wielkim dębem leżał duży, ciepły koc a na nim kosz wiklinowy i rożnego rodzaju przekąski. W rogach koca i nie tylko znajdowały się rozpalone na całego pochodnie. One nie tylko dawały światło, ale także wprowadzały pewien nastrój. Oprócz tego wszystkiego na kocu leżało mnóstwo poduszek wszelkich rozmiarów. Zastanawiałam się po co, gdyż trochę mnie to zdziwiło, ale jak się później okazało one były przeznaczone dla mnie.
- I jak? - spytał zaciekawiony chłopak
- Andreas ty jesteś niemożliwy! - wykrzyczałam
- Jaki tam niemożliwy? Po prostu zwyczajny, prosty chłopak, który chciał uradować koleżankę z sali... No wiesz, chciałem po prostu żeby było milo. Od rana wydzwaniałem do kumpli, którzy pomogli mi to wszystko jakoś ogarnąć. W  końcu nie codziennie obchodzi się 24 urodziny- zaśmiał się
- To dla tego nie odbierałeś przy mnie telefonów, dlatego chodziłeś cały czas z głową w chmurach. Teraz rozumiem-
-Yhm… Tobie nic nie umknie prawda?-
- Ale naprawdę to wszystko robiłeś dla mnie? Jest fantastycznie! Yyy…Urodziny...? Jakie urodziny? Skąd wiedziałeś? -
- Twoja przyjaciółka. Czekaj, jak ona miała... Marie tak? -
-Można było się tego domyślić- skwitowałam
-No już nie gniewaj się na nią. Ciesz się chwilą i prawie zapomniałem… Wszystkiego najlepszego!- uśmiechnął się słodko.
- Dziękuję... Za wszystko. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Jesteś kochany. - złapałam go za kołnierzyk koszuli i pociągnęłam w dół by się nachylił. Kiedy to zrobił cmoknęłam go w policzek. Zdziwił się lekko ale nic nie powiedział. Znów po prostu się uśmiechnął.
  Podjechał wózkiem pod sam koc i bez żadnego uprzedzenia wziął mnie na ręce...  Na szczęście nie jestem aż tak ciężka. Ułożył mnie na poduszkach tak by było mi wygodnie i usiadł na przeciw mnie. Z kosza wyciągnął zestaw do fondue i zabrał się za jego przygotowywanie. Szczerze mówiąc nie pomyślałam ze Andi może być aż tak pomysłowy i tak wspaniale umilić mi ten trudny czas spędzony w szpitalu. Odkąd zajął miejsce obok mnie na OIOMie było mi jakoś łatwiej. Nie myślałam tak dużo o tym co się wydarzyło, bardziej żyłam chwilą, tym co działo się w danym momencie. Nawet przyłapywałam się na ukradkowym spoglądaniu na Andreasa. Dzięki niemu już dawno zapomniałam o Adamie a ból po stracie bliskich zelżał, choć to wcale nie znaczyło, że nie było mi ciężko.
- Mam tu jeszcze coś dla ciebie. - powiedział podając mi nieduże pudełko owinięte czerwona wstążką.
Szybko zabrałam się za rozpakowywanie tak już leży w mojej naturze, że nic nie zostawiam na później. W środku ujrzałam śliczną bransoletkę z koralikami w różnych odcieniach błękitu oraz z małą złotą czterolistna koniczynką na której widniał napis "Carpe Diem". Szczerze mówiąc wzruszyłam się. Jeszcze nigdy nie dostałam czegoś aż tak pięknego. Nawet od Adama...
    Siedzieliśmy na kocu, jeśli moją pozę można było nazwać siedzeniem. Bardziej bym nazwała to jakimś pół leżeniem. No dobra, powiedzmy że siedzieliśmy i patrzeliśmy w gwiazdy, których na niebie było coraz to więcej. Powietrze było lekkie i chłodne, tak że nie raz przeszedł mi dreszcz po plecach. Nic nie mówiliśmy. Nie czuliśmy oboje takiej potrzeby. Było dobrze tak jak było. Wtedy nagle coś mnie tknęło i… zaczęłam.
- Andi, chcę ci coś powiedzieć… Po prostu muszę… Już tak dłużej nie mogę- chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem
- Co takiego Jän?- ostatnio zaczął używać zdrobnień mojego imienia i to najwyraźniej najbardziej mu się spodobało, a mi w sumie to nie przeszkadzało.
- Bo patrzysz tak na mnie już od jakiegoś czasu, no wiesz, że ten wózek, ta próba i tak dalej… Po prostu myślę, a raczej czuję, że należą się tobie jakieś wyjaśnienia tym bardziej, że tyle dla mnie robisz.-
- Wiesz, że nie musisz- spojrzał na mnie z troską
- Wiem… Ale chcę-
- To mów, ja słucham…-
- Jeszcze przed dwoma tygodniami miałam szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Miałam rodziców Karoline i Niklasa oraz mojego małego braciszka Pascala. Kochałam ich nad życie mimo iż nie raz nie było łatwo z nimi wytrzymać. No ale rodzina to jednak rodzina. Wszystko było takie piękne, tak kolorowe i nagle bum… Zostałam sama- łzy zaczęły powoli wypływać, a ja próbowałam kontynuować pociągając nosem.
Andreas szybko zareagował i podał mi chusteczkę.
- Dziękuję. – zebrałam się w garść – 26 czerwca rodzice postanowili, że pojedziemy całą rodziną do krewnych pod Berlinem. Mieszkaliśmy pod Monachium więc to kawał drogi. Było ładnie i słonecznie a do tego gorąco. Droga nie była jakaś szczególna…- przerwałam by po raz kolejny wydmuchać nos.
- Wszystko szło zgodnie z planem, kiedy dostałam chamskiego sms’a od chłopaka, że ze mną zrywa…-
- Że co?! – Andi aż zakrztusił się sokiem, który właśnie pił
- No tak, dostałam sms’a że to koniec, że mamy o sobie zapomnieć, że nie da rady tak dłużej edc. Mimo iż byliśmy ze sobą dwa lata-
- Gnojek…- Wyszeptał
- Co?-
- Nie nic, kontynuuj-
- Pamiętam, że do celu podróży mieliśmy ok. 30 km. Mama z bratem nie mieli zapiętych pasów po przeprawie promem. Grało radio, było radośnie kiedy nagle na drogę wyskoczył ogromny jeleń…- Przed oczami jak żywy stanął mi ten widok. Jednak wcale nie tak łatwo jest się pozbyć bolesnych wspomnień.
- Tata próbował odbić, ale jechał za szybko. Auto zaczęło dachować wpadając w las. Zatrzymało się dopiero na dużym dębie kilkanaście metrów od drogi. Kiedy się rozejrzałam wszędzie było szkło… Tata ze zmasakrowaną głową i ręką… Mama na masce samochodu cała we krwi nie oddychała… I brat… wciśnięty pod siedzenie z zranioną mocno głową i głębokimi ranami na całym ciele. Na koniec ja cała zakrwawiona, nie mogąca poruszyć nogami… Rodzice nie przeżyli, mój ośmioletni braciszek także… Zostałam sama jak palec- wstrzymałam oddech- Tak, tak to właśnie wyglądało… I oto jestem… Teraz już wiesz…
- Boże Jäna… Naprawdę… Współczuję ci najmocniej, ale słowa raczej na wiele się zdadzą- próbował otrząsnąć się z szoku jak ja wtedy kiedy to usłyszałam.
   Łzy nadal płynęły mi po twarzy, chusteczka była cała mokra. Było mi lżej, że z kimś się podzieliłam tym ciężarem, ale nadal ciężko. Zamknęłam oczy i nagle poczułam mocny uścisk chłopaka. Przytulał mnie tak czule próbując pocieszyć. Kilka chwil później ujął moją twarz w dłonie i zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na swojej twarzy, czułam jego perfumy i wtedy, właśnie wtedy doznałam tego. Spojrzałam mu w oczy, te piękne niebieskie oczy w których mogłabym utonąć i… Nasze usta się spotkały. Jego wargi były chłodne i słodkie. Jego język pieścił moje usta tak iż przyprawiał mnie o dreszcze. Nasze ciała drżały z przejęcia i uczucia które w tej chwili nami zawładnęło. Nie wiem czemu ale chciałam by ta chwila trwała wiecznie. Całował mnie namiętnie, a ja mu na to pozwalałam. Potrzebowałam jego bliskości, jego ciepła właśnie w tej chwili i on to wiedział. Nagle oderwaliśmy się od siebie by zaczerpnąć tchu. Spojrzałam ponownie w jego oczy, które tylko się śmiały. Musnęłam jego usta kolejny raz w krótkim niewinnym pocałunku i wtuliłam się w jego ciało. Przy nim czułam się bezpiecznie. Bezpiecznie jak przy nikim innym…



***
Witam Was kochane z kolejnym rozdziałem. Szczerze powiedziawszy miał wyglądać inaczej, aż jestem zła na siebie co mi tu wyszło ale jak już był pomysł to musiałam go wykorzystać. Mam nadzieję, że się podoba i znów przepraszam że musiałyście tyle czekać. Mam nadzieję że wy takie nie będziecie i już za chwilkę zobaczę wasze komentarze :)
Buziaki :**


P.S. Sorry za tę czcionkę ale nwm co jest grane xd


sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 04- Masz ochotę na mały spacer?


" When you call on me

When I hear you breathe

I feel that I'm alive "

Celine Dion- I'm alive

***

   Chciałam umrzeć. Naprawdę… Nie wyszło. Chciałam być z nimi. Byłam, przez kilka marnych minut, ale te kilka marnych minut można powiedzieć zmieniło moje podejście do życia. Nigdy nie zapomnę tego co widziałam ani co słyszałam. To była chyba najpiękniejsza chwila mojego życia. Głupiego życia. I mogą mi ludzie mówić, że to nie jest realne, że to był tylko wytwór mojego mózgu. Nie uwierzę… Ja wiem co widziałam i głupią się nie dam zrobić, a teraz biorę się za moje życie. Tak życie, bo mam dla kogo żyć. Obiecałam…

***

-Czy ty do cholery jesteś poważna?! Czy wiesz co ja przeżyłam jak się dowiedziałam?! Czy ty masz pojęcie co ty chciałaś zrobić?!- Zdenerwowana krzyczała jak opętana.
-Marie, przepraszam… Wybacz- wydusiłam
-Jak ja mam to ci wybaczyć? To ja przychodzę do ciebie, martwię się, proponuję ci mieszkanie razem by było ci lżej a ty mi takie cyrki odstawiasz?-
-Ale ja… Ja naprawdę…- zaczęłam się jąkać, a łzy wolnym tempem staczały się po mojej twarzy
-Boże, tylko mi tu nie płacz. To ja powinnam ryczeć, że chciałaś mnie zostawić! A zresztą… Czy ty naprawdę myślałaś, że ode mnie tak łatwo jest się uwolnić?- w końcu się do mnie uśmiechnęła
-Jak widać nie… Ale Marie, uwierz mi, ja… Naprawdę już nie dawałam rady- Przerwałam
- Jeszcze ten Andreas…- zacięłam się i spojrzałam w lewo.
Patrzył się na mnie uważnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Tym razem nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia, nie po tym co zrobiłam. Lecz on nie patrzył na mnie, jaki inni po tym co się stało. Jego oczy jakby zdawały się mówić „Postaram Ci się pomóc”. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy mu zaufać, ale coś mi podpowiadało, że to nie jest zwykły chłopak o blond włosach i niebieskich oczach.
-Dobra, nieważne… Co było, to było. Ale musisz mi coś obiecać?-
- Co takiego?- no nie znów obietnice. Ile tego?
-Obiecaj mi, że już nigdy więcej nie targniesz się na swoje życie! Obiecaj mi, że będziesz walczyć choćby nie wiem co!- ostatnie słowa wypowiedziała z powagą sędziny
-Hmm… Ok. Obiecuję- z trudem wypuściłam powietrze.
Nie wiedziałam czy czasem jeszcze kiedyś nie będę w tak beznadziejnej sytuacji. Mam nadzieję, że nie. W końcu teraz może być już tylko lepiej.
   
  Siedziałam na wózku i patrzyłam przez okno. Widziałam radosne dzieci biegające po trawniku. Jeden z chłopców przypominał Pascala. Miał tak samo roześmiane zielone oczy i pukle ciemnych włosów. Otarłam szybkim ruchem dłoni łzy napływające do oczu.
- Masz może ochotę na pomarańczę?- przerwał moje rozmyślania Andreas
-Wiesz co… Chętnie- uśmiechnęłam się do niego.
Z trudem podjechałam do jego łóżka ze względu na pokaleczone ręce. Siedział po turecku na łóżku i ciepło się do mnie uśmiechał. W wyciągniętej ręce trzymał mały talerzyk z obraną i podzieloną na cząstki pomarańczą.
- Dziękuję-
- Nie ma za co. Jak chcesz może pogadamy, będzie trochę lżej…- zaczął niepewnie bacznie lustrując mnie wzrokiem i wyczekując odpowiedzi.
- Wiesz… Ja nie za bardzo chcę o tym gadać, wybacz… Ale może ty powiedz coś o sobie- odpowiedziałam.
Jeszcze nie byłam gotowa na taką rozmowę.
- No ok… Kurczę tylko nie wiem od czego zacząć- roześmiał się
- Może najprościej… Od początku- odwzajemniłam uśmiech
Podczas naszej rozmowy dowiedziałam się o nim dużo ciekawych rzeczy i przekonałam się, że to naprawdę mądry i sympatyczny chłopak. Szczerze mówiąc bardzo go polubiłam, a dzięki rozmowie czułam się w jego towarzystwie i  nie tylko jakoś lżej. Niespodziewanie moje rozmyślanie przerwała informacja, że obecnie trenuje skoki narciarskie i nazywa się Wellinger. Bum! Spadło jak grom z jasnego nieba wspomnienie.

- Oglądałaś wczoraj skoki narciarskie?-
- Marie, przecież wiesz że takie rzeczy mnie nie interesują. Sport w ogóle jest jakiś bezsensu…-
- A biegać to biegasz! Wiesz ja cię czasem nie rozumiem… Ale ci mówię jaki przystojniak wygrał wczoraj zawody… Patrz. Mam tu zdjęcie!- wygłosiła przemowę i pokazała mi ekran smartfona
- No dobra, muszę ci rację przyznać… Naprawdę przystojniak- uśmiechnęłam się spoglądając na ekran
- A jego imię… Miód w moich uszach- zamyśliła się
- No dawaj!-
- Andreas Wellinger…-

- Słuchasz mnie? Ziemia do Jäny!-
- Yyy… Co? Tak, tak słucham- szybko odpowiedziałam
- No chyba jakoś nie bardzo- zaśmiał się anielsko
- Nie po prostu… Jak przywieźli cię na tą salę, widząc cię pierwszy raz byłam pewna że skądś cię znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. I teraz nagle mnie oświeciło. Moja kumpela jest twoją fanką i raz jak wygrałeś konkurs pokazała mi twoje zdjęcie, no i teraz wiem.- wyjaśniłam
- Ach tak… No trudno by mnie było nie znać- znów się roześmiał-
Rozmawialiśmy tak jeszcze z dobre dwie godziny, na szczęście nie poruszył mojego tematu. Najwyraźniej zrozumiał jak bardzo to boli. Nim się obejrzałam nadszedł wieczór. Cisza panowała w naszej części szpitala, którą nagle przerwał Andi…
- Masz ochotę na mały spacer?-
- Wiesz… Nie byłam na zewnątrz od w…wypadku-
- No chodź, zobaczysz będzie fajnie- przekonywał mnie do swojego pomysłu, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam co on takiego wymyślił.
- No dobrze, ale jak nas zauważą…- urwałam
- Łooo Panie! Jak coś to moja wina. Ale nikt nas nie zauważy. No już zbieraj się!- uśmiechnął się i pobiegł przyprowadzić wózek.

  Założyłam szlafrok na piżamę i czekałam. Po chwili byliśmy już na zewnątrz. Był piękny, ciepły wieczór. Jeszcze na horyzoncie widać było poświatę po zachodzie słońca. Nagle się zatrzymał i zakrył mi oczy chustą.
- Tylko nie podglądaj!-
- Andi co ty kombinujesz?!-

- Zobaczysz…- powiedział zadowolony

***
Witam was kochane! Dzisiaj z dużym opóźnieniem wstawiam czwóreczkę i najmocniej was przepraszam, ale ostatnio doskwiera mi brak czasu :P
Również przepraszam za długość rozdziału ale stwierdziłam, że utnę w takim momencie. Wiem, wiem jestem niedobra :P
Mam nadzieję że rozdział przypadnie wam do gustu i czekam na wasze wspierające komentarze!
 Dziękuję za każdy i proszę o więcej!
Do zobaczenia za 2 tygodnie :D

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział- 03- Szara codzienność

"Siedzisz sama, łykasz łzy, patrząc na okrutny świat...

Przeciw niemu tylko Ty- on nie daje żadnych szans..."


TABB & Sound'N'Grace "Możesz wszystko"




  Każdego dnia człowiek zdaje sobie sprawę, że z początku jego życie jest pasmem sukcesów, ale po jakimś czasie ta wspaniała pasa znika. Odległe powodzenia ustępują miejsca kolejnym porażkom. I tak wygląda nasze życie... Raz szczyt, a raz dolina. I tak każdego dnia, osiągamy coś by zaraz potem poczuć gorzki smak porażki.
***

- Obudziłam Cię? Wybacz, nie chciałam- przez na wpół zamknięte powieki ujrzałam sylwetkę Marie.
- Nie coś ty. Tak sobie odpoczywałam... - w sumie nie było to kłamstwo , ale do stu procentowej prawdy także się nie zaliczało.
 - Rozmawiałam z lekarzem... – zaczęła
 - Marie proszę Cię... Wiesz już pewnie wszystko, to po co mi jeszcze chcesz o tym przypominać? - skwitowałam
- Chciałam tylko powiedzieć, że za kilka dni wyjdziesz ze szpitala. Pomyślałam że może... Po tym wszystkim... Zamieszkałybyśmy razem? - Kochana Marie, nigdy się nie poddaje. Nawet jak widzi że nie mam zamiaru jej słuchać. Tym razem wygrała.
 - Potrzebny mi czas do namysłu.- odpowiedziałam.
 - Jäna, wiesz przecież że nie każę ci podjąć tej decyzji od razu. Oczywiście masz czas, ale liczę na pozytywną odpowiedź- uśmiechnęła się serdecznie w moją stronę.
 - A idź mi stąd- Zaśmiałam się. Nie wierzę. Naprawdę nie wierzę. Pierwszy raz od wypadku zaśmiałam się... I kto się do tego przyczynił? Moja Marie. Nagle poczułam czuły uścisk i słodkie perfumy przyjaciółki . Marie nie wytrzymała, musiała mnie przytulić. Ale szczerze mówiąc poczułam się lepiej.
- Dziękuję –
 - Polecam się na przyszłość –

  Następnego dnia obudził mnie dziwny pisk przy czole. Jak się okazało była to pielęgniarka, która stwierdziła że 6 rano to idealna godzina na mierzenie temperatury. Zabić tylko i nic więcej. A tak marzyłam się porządnie wyspać.
Rozejrzałam się w około... Deszcz głośnym echem odbijał się o metalowy parapet, piski maszyn jak pikały kiedyś tak i pikały dzisiaj. Nic w sumie się nie zmieniło oprócz tego że z mojej szyi zniknął kołnierz, a do mojego ciała nie było podłączonych aż tak wiele kabli. Wszystko wydawało się być normalne ale nie było. Nagły odgłos pioruna i wszystko wróciło. Krzyk, dźwięk tłoczonego szkła, a po chwili cisza, krew i ból. Łzy popłynęły po moich zaczerwienionych policzkach. Znów dotarło do mnie ze jestem sama, a szara codzienność... Dotarło do mnie że nie potrafię stawić jej czoła.
   Niespodziewanie drzwi sali otworzyły się i ujrzałam pielęgniarki które pchały szpitalne łóżko. Ustawiły je kilka metrów od mojego, podłączyły kroplówkę i wyszły. Bez żadnego słowa, żadnej informacji, po prostu wyszły. Podniosłam się lekko na łokciach na tyle,  na ile byłam w stanie by zobaczyć kto na nim leży. Na łóżku był nieprzytomny młody chłopak o blond włosach i przesympatycznym wyrazie twarzy. Usta nawet jak spał układały mu się w uśmiech, a niesforne kosmyki włosów przysłoniły mu oczy. Wyglądał jak anioł... Kiedy tak mu się przyglądałam miałam wrażenie, że skądś go znam, ale za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć skąd.
 - Mam nadzieje, że jak się obudzi dowiem się czegoś więcej - powiedziałam do siebie. Założyłam słuchawki i puściłam moją ulubioną playliste.
  Kilka godzin później zauważyłam że chłopak zaczął się wiercić na łóżku. Znów mu się przyjrzałam i  tym razem nasze spojrzenia się spotkały. Miał niesamowicie piękne, niebieskie oczy które dosłownie zmroziły mi krew w żyłach. Miały odcień lazurowej wody w oceanie. Były po prostu piękne, gdybym chciała mogłabym w nich utonąć. W tamtej jednej chwili czas jakby się zatrzymał a ta sekunda spojrzenia trwała wieczność.
-Cześć, jestem Andreas, a ty? - nieśmiało przerwał tą niesamowitą chwilę.
-Jäna. Miło mi - odpowiedziałam lekko zawstydzona.
-Ładne to twoje imię… Co ci się stało. Czemu tu leżysz? - wstrzymałam oddech
 - Nie chcę o tym rozmawiać... - szybko odwróciłam głowę by ukryć łzy nachodzące mi do oczu.
- Hej... Wszystko w porządku? - nie odpowiedziałam. - Ok... Jak coś jestem obok. - kątem oka dojrzałam jak uśmiecha się do mnie pokazując swoje śliczne białe zęby.
Szkoda, że tak zaczęła się nasza znajomość. Wiem, że nie chciał mnie urazić, ale stało się… Jednak łzy popłynęły i nie cofnę tego. Rozmyślałam tak i kompletnie nie wiedziałam co dalej. Niby byłam taką Jäną jak dawniej, a niestety inną. Tak chciałam w tej chwili zapomnieć o tym wszystkim. Wypalić ogromną czarną dziurę w głowie i nic nie pamiętać. Tak bardzo chciałabym… Ale nie dam rady… znów.
Nie miałam siły już tak dalej żyć, bolało mnie wszystko… Nie fizycznie, lecz psychicznie. Duchowo byłam już martwa, więc co mi tam…Wcisnęłam czerwony guzik przy łóżku. Po chwili była już pielęgniarka.
- Coś się stało?- lekko wystraszona wydusiła z siebie
- Nie nic. Chciałam po prostu iść do toalety- odpowiedziałam. Zauważyłam, że Andreas zaczął się interesować naszą rozmową i się mi przyglądać.
- Już idziemy- przysunęła wózek inwalidzki bliżej łóżka i powoli z ogromną uwagą i ostrożnością pomogła mi się na nim usadowić. Posmutniałam, miałam choć przez chwilę nadzieję, ale nic… Nic nie poczułam. Przejeżdżając przez salę spojrzałam w stronę chłopaka. Przyglądał mi się lekko zawstydzony. Nie miał pojęcia, że ze mną jest aż tak źle kiedy próbował zagadać. Niestety jeszcze nie wiedział większości tej historii.
Pielęgniarka zostawiła mnie przed łazienką. Dalej jechałam sama. Mój osłabiony organizm właśnie dopiero zdał sobie sprawę ile potrzeba wysiłku by ruszyć wózek z miejsca. Na szczęście udało mi się dotrzeć do środka. Szybko zamknęłam drzwi i…
   Wyjęłam ją z kieszonki piżamy. Małą i błyszczącą, która zdawała się mówić „no dalej”. Jakby tylko czekała kiedy tylko to zrobię. Ręka trzęsła mi się jak szalona, ale byłam zdeterminowana.
- Wybaczcie mi… Ja nie mogę… Nie potrafię… Bez was to nie jest to samo…- wyszeptałam i… Zrobiłam to. Krew zaczęła wypływać z przecięć skóry zadanych żyletką. Cięłam jak szło. Nie myślałam co będzie dalej… Chciałam umrzeć i tylko to się liczyło w tamtym momencie. Raniłam się dalej, coraz mocniej, coraz bardziej zaciekle. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wystraszona zaczęłam jeszcze bardziej się ranić. Moja piżama była już mokra od krwi. Wokół mnie utworzyła się kałuża czerwonej cieczy. W tle dawało się usłyszeć deszcz odbijający się o metalowe parapety. Co jakiś czas niebo przecięła błyskawica. Pukanie stało się jeszcze bardziej natarczywe, wręcz przechodziło w walenie pięścią w drzwi.
Cięłam dalej, nie czułam bólu. W sumie nie czułam w tamtej chwili nic.
- Pani Jäno… Proszę natychmiast otworzyć drzwi! – Słyszałam głos mojego lekarza jakby w oddali. Wszystko powoli zachodziło mgłą. Robiło mi się niedobrze, kręciło mi się w głowie. Kałuża krwi z każdą sekundą rosła. Czułam, że to koniec.
- Udało się! Jestem WOLNA! – bezdźwięcznie wyszeptałam…  Potem nie było już nic. Ciemność…

***

   Otworzyłam oczy i ujrzałam biały ogromny pokój. Rozejrzałam się … Na białej kanapie siedziała mama, tata i Pascal… Machali do mnie. Wyglądali na szczęśliwych. Wokół nich nie było żadnej krwi, oni także nie byli ranni. Mój braciszek nie miał podartego ubrania ani pokaleczonej głowy. Wszyscy wyglądali jak kiedyś.  Spojrzałam na siebie, ale nie siedziałam na wózku. Stałam o własnych nogach. Naprawdę stałam o własnych siłach. Najwyraźniej ja także… Byłam taka jak kiedyś. Zrobiłam krok w ich stronę, jeden a potem drugi. Ja szłam, naprawdę szłam.
- Czy ja umarłam?- spytałam
- A czemu tak myślisz skarbie?- zapytała mama
Jej uśmiech, jak ja tęskniłam za tym jej wyrazem twarzy. Nagle podbiegł Pascal i o dziwo mnie uściskał. Boże, a jak za nim tęskniłam… Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
-Yyy… Stoję o własnych siłach, widzę was i rozmawiam z wami. Wszędzie jest biało i światło… Czy jestem w niebie?- Mama roześmiała się.
- W niebie nie jesteś, ale do śmierci niewiele ci zabrakło. Córeczko co ty robisz, a właściwie zrobiłaś? Chyba nie tak cię wychowaliśmy.  - odezwał się tata ze swoim charakterystycznym wyrazem twarzy kiedy się niepokoił. Lekko uniesiona brew sugerowała jego zdenerwowanie.
- Ale jak co? Chcę być z wami…- Łzy uwolniły się i popłynęły po moich policzkach. Mama podeszła i otarła mi je.
- Jäna… Ty jesteś z nami, a my z Tobą. Cały czas, nigdy cię nie zostawimy. Jeszcze tego nie rozumiesz?- wskazała palcem na moje serce – Tutaj jesteśmy zawsze i niezależnie od sytuacji. My nigdy cię nie zostawimy-
- Mamo, ale to nie jest to. Ja chcę słyszeć was każdego dnia, chcę móc się przytulić i powiedzieć jak bardzo was kocham… Chcę by było jak kiedyś-
- Możesz mówić to każdego dnia, a jak dobrze będziesz słuchać to i nas usłyszysz. A tak jak kiedyś… No niestety już tak nie będzie-
- Ale…-
- Nie ma żadnego ale… Jäna masz mi obiecać, że już nigdy tego nie zrobisz. Ty musisz żyć! Nie po to wydawałam cię na świat żebyś tak łatwo rezygnowała. Ty jesteś Jäna Speckmann nie jakiś Sherlock Holmes, to ty córciu jesteś tak ważna i masz żyć! To ty musisz walczyć! To ty, właśnie ty masz ruszyć na podbój świata i się nie poddać choćby nie wiem co! To ty Jäna jesteś potrzebna Marie i innym, których jeszcze nie znasz. Nie chcę byś to wszystko straciła. Chcę zobaczyć stąd twojego chłopaka, twoje dzieci i wnuki. Chcę zobaczyć jak będziesz na kolejnych randkach, twoje kolejne pocałunki, twoje zaręczyny i ślub. Chcę zobaczyć ciebie jak wychowujesz dzieci, jak starzejesz się przy boku swojego męża. Chcę zobaczyć jak korzystasz z życia. Jäna… Ty musisz żyć, dla nas! Dla mnie, dla taty i dla Pascala. My zawsze będziemy z tobą! Nigdy cię nie zostawimy, a ty mi musisz to obiecać! Obiecujesz?-
- Kocham was… Obiecuję.- Z moich oczu teraz płynął potok łez. Pędem podbiegłam do nich i ich przytuliłam…
- My także cię kochamy… Najmocniej na świecie!-

***

- 27, 28, 29, 30… Odsunąć się… Uwaga! Strzelam!... -
- Jest, mamy ją…-


***
No i mamy trójeczkę... Jezu nwm co ja mam z tym tragizmem ale znów mi tragedia wyszła xd
Mam nadzieję że następne sytuacje będą już tylko pozytywne :P
Trzymajcie kciuki i czekam na wasze opinie :)
Buziaki :**