sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 04- Masz ochotę na mały spacer?


" When you call on me

When I hear you breathe

I feel that I'm alive "

Celine Dion- I'm alive

***

   Chciałam umrzeć. Naprawdę… Nie wyszło. Chciałam być z nimi. Byłam, przez kilka marnych minut, ale te kilka marnych minut można powiedzieć zmieniło moje podejście do życia. Nigdy nie zapomnę tego co widziałam ani co słyszałam. To była chyba najpiękniejsza chwila mojego życia. Głupiego życia. I mogą mi ludzie mówić, że to nie jest realne, że to był tylko wytwór mojego mózgu. Nie uwierzę… Ja wiem co widziałam i głupią się nie dam zrobić, a teraz biorę się za moje życie. Tak życie, bo mam dla kogo żyć. Obiecałam…

***

-Czy ty do cholery jesteś poważna?! Czy wiesz co ja przeżyłam jak się dowiedziałam?! Czy ty masz pojęcie co ty chciałaś zrobić?!- Zdenerwowana krzyczała jak opętana.
-Marie, przepraszam… Wybacz- wydusiłam
-Jak ja mam to ci wybaczyć? To ja przychodzę do ciebie, martwię się, proponuję ci mieszkanie razem by było ci lżej a ty mi takie cyrki odstawiasz?-
-Ale ja… Ja naprawdę…- zaczęłam się jąkać, a łzy wolnym tempem staczały się po mojej twarzy
-Boże, tylko mi tu nie płacz. To ja powinnam ryczeć, że chciałaś mnie zostawić! A zresztą… Czy ty naprawdę myślałaś, że ode mnie tak łatwo jest się uwolnić?- w końcu się do mnie uśmiechnęła
-Jak widać nie… Ale Marie, uwierz mi, ja… Naprawdę już nie dawałam rady- Przerwałam
- Jeszcze ten Andreas…- zacięłam się i spojrzałam w lewo.
Patrzył się na mnie uważnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Tym razem nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia, nie po tym co zrobiłam. Lecz on nie patrzył na mnie, jaki inni po tym co się stało. Jego oczy jakby zdawały się mówić „Postaram Ci się pomóc”. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy mu zaufać, ale coś mi podpowiadało, że to nie jest zwykły chłopak o blond włosach i niebieskich oczach.
-Dobra, nieważne… Co było, to było. Ale musisz mi coś obiecać?-
- Co takiego?- no nie znów obietnice. Ile tego?
-Obiecaj mi, że już nigdy więcej nie targniesz się na swoje życie! Obiecaj mi, że będziesz walczyć choćby nie wiem co!- ostatnie słowa wypowiedziała z powagą sędziny
-Hmm… Ok. Obiecuję- z trudem wypuściłam powietrze.
Nie wiedziałam czy czasem jeszcze kiedyś nie będę w tak beznadziejnej sytuacji. Mam nadzieję, że nie. W końcu teraz może być już tylko lepiej.
   
  Siedziałam na wózku i patrzyłam przez okno. Widziałam radosne dzieci biegające po trawniku. Jeden z chłopców przypominał Pascala. Miał tak samo roześmiane zielone oczy i pukle ciemnych włosów. Otarłam szybkim ruchem dłoni łzy napływające do oczu.
- Masz może ochotę na pomarańczę?- przerwał moje rozmyślania Andreas
-Wiesz co… Chętnie- uśmiechnęłam się do niego.
Z trudem podjechałam do jego łóżka ze względu na pokaleczone ręce. Siedział po turecku na łóżku i ciepło się do mnie uśmiechał. W wyciągniętej ręce trzymał mały talerzyk z obraną i podzieloną na cząstki pomarańczą.
- Dziękuję-
- Nie ma za co. Jak chcesz może pogadamy, będzie trochę lżej…- zaczął niepewnie bacznie lustrując mnie wzrokiem i wyczekując odpowiedzi.
- Wiesz… Ja nie za bardzo chcę o tym gadać, wybacz… Ale może ty powiedz coś o sobie- odpowiedziałam.
Jeszcze nie byłam gotowa na taką rozmowę.
- No ok… Kurczę tylko nie wiem od czego zacząć- roześmiał się
- Może najprościej… Od początku- odwzajemniłam uśmiech
Podczas naszej rozmowy dowiedziałam się o nim dużo ciekawych rzeczy i przekonałam się, że to naprawdę mądry i sympatyczny chłopak. Szczerze mówiąc bardzo go polubiłam, a dzięki rozmowie czułam się w jego towarzystwie i  nie tylko jakoś lżej. Niespodziewanie moje rozmyślanie przerwała informacja, że obecnie trenuje skoki narciarskie i nazywa się Wellinger. Bum! Spadło jak grom z jasnego nieba wspomnienie.

- Oglądałaś wczoraj skoki narciarskie?-
- Marie, przecież wiesz że takie rzeczy mnie nie interesują. Sport w ogóle jest jakiś bezsensu…-
- A biegać to biegasz! Wiesz ja cię czasem nie rozumiem… Ale ci mówię jaki przystojniak wygrał wczoraj zawody… Patrz. Mam tu zdjęcie!- wygłosiła przemowę i pokazała mi ekran smartfona
- No dobra, muszę ci rację przyznać… Naprawdę przystojniak- uśmiechnęłam się spoglądając na ekran
- A jego imię… Miód w moich uszach- zamyśliła się
- No dawaj!-
- Andreas Wellinger…-

- Słuchasz mnie? Ziemia do Jäny!-
- Yyy… Co? Tak, tak słucham- szybko odpowiedziałam
- No chyba jakoś nie bardzo- zaśmiał się anielsko
- Nie po prostu… Jak przywieźli cię na tą salę, widząc cię pierwszy raz byłam pewna że skądś cię znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. I teraz nagle mnie oświeciło. Moja kumpela jest twoją fanką i raz jak wygrałeś konkurs pokazała mi twoje zdjęcie, no i teraz wiem.- wyjaśniłam
- Ach tak… No trudno by mnie było nie znać- znów się roześmiał-
Rozmawialiśmy tak jeszcze z dobre dwie godziny, na szczęście nie poruszył mojego tematu. Najwyraźniej zrozumiał jak bardzo to boli. Nim się obejrzałam nadszedł wieczór. Cisza panowała w naszej części szpitala, którą nagle przerwał Andi…
- Masz ochotę na mały spacer?-
- Wiesz… Nie byłam na zewnątrz od w…wypadku-
- No chodź, zobaczysz będzie fajnie- przekonywał mnie do swojego pomysłu, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam co on takiego wymyślił.
- No dobrze, ale jak nas zauważą…- urwałam
- Łooo Panie! Jak coś to moja wina. Ale nikt nas nie zauważy. No już zbieraj się!- uśmiechnął się i pobiegł przyprowadzić wózek.

  Założyłam szlafrok na piżamę i czekałam. Po chwili byliśmy już na zewnątrz. Był piękny, ciepły wieczór. Jeszcze na horyzoncie widać było poświatę po zachodzie słońca. Nagle się zatrzymał i zakrył mi oczy chustą.
- Tylko nie podglądaj!-
- Andi co ty kombinujesz?!-

- Zobaczysz…- powiedział zadowolony

***
Witam was kochane! Dzisiaj z dużym opóźnieniem wstawiam czwóreczkę i najmocniej was przepraszam, ale ostatnio doskwiera mi brak czasu :P
Również przepraszam za długość rozdziału ale stwierdziłam, że utnę w takim momencie. Wiem, wiem jestem niedobra :P
Mam nadzieję że rozdział przypadnie wam do gustu i czekam na wasze wspierające komentarze!
 Dziękuję za każdy i proszę o więcej!
Do zobaczenia za 2 tygodnie :D