" Dlaczego kłamiemy...? Bo czasem łatwiej jest powiedzieć kłamstwo,niż bolesną prawdę... "
Ręce drżały mi jakbym chorowała na Parkinsona.
Wszystko się we mnie gotowało. Wiedziałam, że jeszcze kilka minut i nie
wytrzymam tych nerwów. Wybuchnę, wykipię jak kto woli. Siedzę już od pół
godziny przed salą przesłuchań jak jakiś skazaniec. I co? Zamiast mieć już to
za sobą, móc spokojnie wybrać się z Marie na kawę to ja tu czekam, jak głupia
aż łaskawie któryś z komisarzy ruszy swój tyłek i zechce mnie przesłuchać.
Andreasowi najprawdopodobniej udzieliło się moje zdenerwowanie, bo zaczął
chodzić w kółko po korytarzu.
- Ej kolego, bo jeszcze dziurę w podłodze wydreptasz - rzuciła Marie w
stronę chłopaka. Tylko ona zachowywała spokój. Jak? Nie mam najmniejszego
pojęcia. Po prostu siedziała obok mnie trzymając za rękę i kreśliła okręgi na
mojej prawej dłoni.
- Haha... Bardzo śmieszne - powiedział to z taką miną, która mogła znaczyć
tylko jedno. Serio?!
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Wyłonił się z
nich postawny, siwowłosy mężczyzna za pewne po sześćdziesiątce.
- Dzień dobry. Nazywam się komisarz Gregory Hügenwaltt. To ja będę
prowadził przesłuchanie pani Jäny
Speckmann. Która to z pań? - wzrok wszystkich zgromadzonych w korytarzu spoczął
na mojej osobie. Chciałam się schować, ukryć gdzieś w jakieś dziurze, ale nie
pozostało mi nic innego jak tylko powiedzieć
- To ja -
- Zapraszam panią ze mną. Resztę po proszę o pozostanie tutaj - Marie
podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
- Dasz radę Jän. Jak coś jesteśmy za drzwiami - szepnęła mi na ucho.
Po chwili podszedł i Andreas, poklepał mnie pocieszająco po ramieniu
jednocześnie mówiąc:
- Trzymam kciuki! -
- Dzięki - odparłam im obojgu siłując się z nerwami mojej twarzy by
choć przez chwilę zagościł na niej uśmiech.
Wjechałam do środka. Tak jak na filmach, tak i w rzeczywistości. W sali
znajdował się jedynie metalowy stół i dwa liche krzesła, z których jedno stało
w kącie. W końcu ja go nie potrzebowałam, chociaż znając życie jakbym się
uparła to przesłuchanie spędziłabym właśnie na nim siedząc.
- Pani Jäno... - przerwał mi moje wewnętrzne rozterki komisarz. Tymi
oto słowami próbował skupić moją uwagę na jego osobie.
- Muszę zadać pani kilka pytań odnośnie... wypadku, w którym zginęła
pani rodzina. Czy możemy zaczynać? -
- Tak. Chcę mieć już to za sobą - odpowiedziałam bez entuzjazmu.
- Dobrze… - jednym szybkim ruchem otworzył teczkę, którą przyniósł ze
sobą. Prześledził wzrokiem jej zawartość i spojrzał na mnie swoimi stalowymi,
zapadniętymi w oczodołach oczami.
- Pani Jäno, 26 czerwca wybrała
się pani ze swoją rodziną w podróż do bliskich pani ojca mieszkających w
Beelitz tak? - zadał pierwsze niby pytanie bacznie lustrując mnie wzrokiem.
Pokiwałam twierdząco głową. Właśnie tak było. Komisarz szybkim ruchem
ręki naskrobał coś w swoim notesie, który wyciągnął z wewnętrznej kieszeni znoszonej
marynarki .
- Samochód którym podróżowała pani rodzina nie wzbudzał żadnych
podejrzeń, to znaczy był w pełni sprawny?-
- Jak już mówiłam poprzednim razem, auto było w porządku, jego stan
techniczny był ok. Tata dzień wcześniej robił przegląd na stacji
wulkanizacyjnej więc wszelkie usterki zostałyby mu zgłoszone, ale nic takiego
nie miało miejsca.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Znów coś zanotował.
- Czy zna pani tego mężczyznę? - spytał pokazując mi fotografię, którą
przed chwilą wyciągnął. Było to zdjęcie z policyjnych akt. Jego zdjęcie. Te
same zielone oczy, które potrafiły przeniknąć mnie do głębi. Te same usta,
które potrafiły zatopić się we mnie bez pamięci.
- Adam... Tak, znam go. -
- Jak mi wiadomo była pani w związku z tym mężczyzną, to znaczy z Adamem
Hannawaldem. Proszę mi opowiedzieć o tym. Jaki był Adam, jak układała się wasza
relacja, czy zauważyła pani jakieś problemy w kontaktach z pani partnerem, i
jak to się stało, że on panią zostawił?- uważnie notowałam każde pytanie
komisarza wewnątrz mojej głowy.
- Hmm... Adam należał z natury do osób porywczych i zazdrosnych. – mówiąc
to przed oczami przewijały mi się obrazy każdej naszej kłótni.
- Czasami miałam wrażenie, że traktował mnie jak swoją własność, ale
kochał mnie, a ja jego. – kontynuowałam.
- Tak? – zachęcił do dalszego monologu komisarz.
- Nasz związek był dość kontrowersyjny. To znaczy często się kłóciliśmy,
głównie o błahostki, no ale proszę mi powiedzieć jaka para się nie kłóci - może
i się kłócą, ale z pewnością nie tak jak my, pomyślałam.
- A czy wiążąc się z Adamem wiedziała pani, że miał on konflikt z
prawem?-spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Zastanowiłam się. Zaczęłam szperać w szufladach mojej głowy. Szukałam
jakieś wzmianki o tym, ale… Nie… Jednak tak… Coś znalazłam.
- Kiedyś napomknął o tym, ale nic konkretnego nie zdołałam z niego
wyciągnąć. Przy każdej wzmiance o tym zbywał mnie. Szczerze mówiąc z początku
nie miałam pojęcia o tychże faktach - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ach tak... Rozumiem. To jeszcze proszę mi powiedzieć, powód rozstania
był spowodowany z jego strony tak?-
- Tak. Wysłał mi sms'a, że to koniec... Bez konkretnego powodu. Po
prostu stwierdził, że dalszy związek nie ma sensu - komisarz kolejny raz coś
zanotował.
Wpatrywałam się w jego rękę zapisującą kolejne wyrazy na kartkach
notesu. Czekałam na kolejne pytania, ale w sali przesłuchań królowała
niezręczna cisza.
- Czy powie mi pan co ustaliliście? Chyba należą mi się jakieś
wyjaśnienia - przerwałam to grobowe milczenie.
- Już mówię...- przeczesał palcami swoje rzadkie siwe włosy.
- W współpracy z biurem śledczym zebraliśmy wystarczającą ilość dowodów
by powiązać pewne fakty. Wypadek, który przydarzył się pani rodzinie nie był
kwestią przypadku. Był zamierzonym działaniem grupy przestępczej, na czele
której stał pani były partner – odparł.
- Grupy przestępczej?! Jak to... Adam... Nie... - nie spodziewałam się
tych słów. To było wręcz niemożliwe. Czy ja naprawdę żyłam tyle czasu z
przestępcą?
- No tak. Od austriackiej policji otrzymaliśmy informacje iż Adam
Hannawald brał udział w kilku rozbojach oraz przewodził akcji napadu na bank. -
- Boże Święty... Ale dlaczego moja rodzina? Czym mu zawiniliśmy?-
chciało mi się płakać. Byłam w totalnej rozsypce, ale nie mogłam okazać mojej
słabości. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Pani ojciec próbował im przeszkodzić w tym napadzie. Pracował w
tamtym banku jako ochroniarz. Śmiertelnie ranił jednego z przestępców. Zrobił
to w obronie własnej. A jak się później okazało ofiarą był przyjaciel Adama.
Najprawdopodobniej ten postanowił go pomścić.- odpowiedział ze spokojem. Nawet
mu oko nie drgnęło.
- Jezuuu... To dlatego te pytania... Dlatego go szukacie… - byłam w
szoku, kompletnym szoku. Nie miałam o niczym takim pojęcia. Tata nic nigdy nie
mówił, nawet nie wiedziałam, że mieszkał kiedyś w Austrii i pracował jako
ochroniarz. Najwyraźniej chciał wymazać przeszłość. A z resztą kto by nie
chciał będąc na jego miejscu.
- Tak. Wszystko robiliśmy właśnie w tymże celu. Szukamy go cały czas,
ale niestety on jest zawsze o krok przed nami. -
- Ale złapiecie go?- nawet nie zauważyłam jak zaczęłam zaciskać pięści,
aż mi kostki zbielały.
- Zrobimy wszystko co w naszej mocy - na twarzy komisarza pojawił się
grymas uśmiechu.
- Mam taką nadzieję... - co ja mówię. Chcę by wsadzili za kratki Adama.
Nie to chyba nie są moje myśli, przecież on nadal dla mnie coś znaczy. Nie pokazuje
tego ale ja nadal nie potrafię o nim zapomnieć. Nadal go kocham... Mimo tego
wszystkiego...
- To wszystko. Dziękuje, że zgodziła się pani na rozmowę - uścisnął mi
dłoń.
- A miałam inne wyjście… - odparłam z wyrzutem.
Na szczęście komisarz udał, że nie słyszał tych słów.
Kiedy otworzyły się drzwi wyjechałam z sali bez słowa.
Marie i Andreas słysząc, że to koniec powstali z miejsc i patrzyli jak pojawiam
się w korytarzu. Minęłam ich nawet
nie racząc spojrzeniem. Andreas próbował mnie złapać za koszulkę, ale zdążyłam
się uchylić. Chciałam być teraz sama. Nie miałam zamiaru patrzeć na nikogo.
Moja słabość wreszcie się uwolniła i dała upust niezliczonym słonym łzom
wypływającym z moich oczu.
***
- Skarbie… Czemu płaczesz? – spytał głaszcząc mnie dłonią po
opuchniętym policzku.
- Bo śniło mi się, że Cię tracę – wydusiłam z siebie.
- Myszko, przecież wiesz że nie stracisz mnie. To był tylko zły sen.
Nie bój się. Jestem tutaj, przy tobie – otulił mnie swoimi umięśnionymi
ramionami.
- Ale… -
- Hej Jäna! Nie ma żadnego ale. Kocham Cię rozumiesz? Kocham. A teraz
spróbuj zasnąć ponownie – uśmiechnął się.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak całuje mnie w czubek
głowy, jak przeczesuje palcami moje jeszcze wilgotne po umyciu włosy.
- Też Cię kocham – powiedziałam wycierając ostatnie łzy z mojej
zaspanej twarzy.
- Dobranoc –
***
Zamknęłam się w toalecie i płakałam. Nie miałam na
nic siły, bo jak można było ją mieć po takich wiadomościach. W takiej chwili.
Gdybym miała czucie w nogach z pewnością nie potrafiłabym na nich ustać. Nie, to była dla mnie totalna załamka.
Kiedy wydawało mi się, że
wszystko już sobie poukładałam, że zbudowałam w sobie kolejne, mocne
przekonanie, że jednak będzie dobrze, nagle jak za sprawą czarodziejskiej
różdżki wszystko rozsypuje się w drobny mak. Rozpada się jak domek z kart.
W przerwie między moimi próbami zaczerpnięcia
grama powietrza usłyszałam ciche pukanie w drzwi kabiny.
- Zostawcie mnie w
spokoju! - krzyknęłam ledwo powstrzymując kolejne spazmy płaczu.
- Jäna... Proszę cię wyjdź do nas - błagała mnie Marie.
- Dajcie mi kurde święty spokój! - kolejny raz wykrzyczałam, zaciągając
się jednocześnie haustem powietrza.
- Długo zamierzasz tu siedzieć? - tym razem Andreas się odezwał.
- Tyle ile będę chciała! -
- Ok, jak coś jestem za drzwiami. – słyszałam w jego głosie, że się
martwi, że chce wiedzieć co kolejny raz doprowadziło mnie do płaczu, ale nie
mogłam mu tego zdradzić. Nie… Jeszcze nie teraz. Muszę się pierwsze sama oswoić
z faktem, że kocham mordercę.
(Tydzień
później)
Promienie zachodzącego słońca otulały moją twarz.
Wiatr targał moje brązowe dopiero co ułożone włosy. Moje uszy nasłuchiwały jakichś
podejrzanych odgłosów. Od czasu przesłuchania oraz tamtego feralnego dnia
stałam się bardzo podejrzliwa.
Próbowałam
nasycić się ostatnimi sekundami złotego blasku na mojej pozbawionej kolorytu
twarzy. Tak, zarywałam noce, przez niego. Znów wszystko wróciło, wspomnienia z
nim związane, a właściwe z nami. Budziłam się za każdym razem widząc przed sobą
jego postać z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy. Mój lęk każdego dnia się
nasilał i nic, ani nikt nie potrafił tego zatrzymać. Byłam coraz bardziej
zmęczona i nie potrafiłam uspokoić ciągłego kołatania niezmordowanego serca.
Bałam się, to prawda.. Tak jak kiedyś, ale także tak jak kiedyś żywiłam uczucie
do tego idioty. Lecz na razie, chciałam sama stawić mu czoła.
Spojrzałam na błyszczącą, a wręcz nieskalaną taflę
jeziora na przeciw mnie, w której jeszcze przez kilka minut miałam oglądać
odbicie złocistej łuny na horyzoncie pozostawionej przez gazową kulę oddaloną
od Ziemi o tysiące, a może i nawet miliony lat świetlnych. Czekałam sama nie
wiem na co. Szczerze mówiąc ostatnimi czasy lubiłam tu przychodzić i rozmyślać.
To było takie moje miejsce. Mój kawałek świata, gdzie mogłam pobyć sama ze sobą.
Z początku
myślałam, że to tylko w celu znalezienia dla siebie chwili wytchnienia w tym
codziennym wirze problemów i trosk. Lecz później zrozumiałam, że gdzieś w głębi
serca tliła się nadzieja na ponowne spotkanie z Severinem. Z moim wybawcą.
Pragnęłam by kolejny raz, choć na chwilkę wyswobodził mnie z błotnistego
pobocza moich życiowych problemów.
Andreas nie
mógł mi towarzyszyć. Zbliżał się nowy sezon i musiał więcej trenować oraz
spędzać czas w towarzystwie kolegów z drużyny. A poza tym miał focha po
ostatniej akcji w policyjnej toalecie.
Niby nic takiego, ale czasem jego brak dawał się we znaki.
- No kochana... Czas wracać do domu - powiedziałam sama do siebie i
obróciłam wózek o sto osiemdziesiąt stopni.
Wtedy go ujrzałam. Stał tam. Wsparty o pobliskie drzewo z tym swoim
szyderczym uśmiechem, który prześladuje mnie w snach. Wiedziałam, że to nie była
moja obsesja. Wiedziałam, że ten zielony passat należał do niego. Wiedziałam,
że to właśnie on siedział za kierownicą i mnie obserwował. Wiedziałam i czułam,
że od tamtego momentu mnie śledzi, ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał.
- Witaj kotku... - przywitał się jak gdyby nigdy nic.
- Kotku!? Chyba coś ci się pomieszało w tej twojej główce - próbowałam ukryć
moje narastające zdenerwowanie.
- Mi? Nigdy w życiu - odparł zadowolony z faktu iż budzi we mnie aż tak
duży lęk.
- Od jak dawna tu stoisz?-
- Wystarczająco długo... - puścił oczko w moją stronę.
- Lepiej stąd idź zanim wezwę policję – wyciągając telefon z kieszeni, zagroziłam
mu.
- Ty? Weź mnie nie rozśmieszaj! - parsknął śmiechem jednocześnie robiąc
krok w moja stronę.
- Doniosłabyś na swojego ukochanego faceta?-
- Nie kocham cię! - skłamałam... Niestety.
- Ach tak... Ta twoja przyjaciółeczka mózg ci wyprała czy jak? A może
ten twój nowy chłoptaś zamydlił ci oczy i sprawił, że już zapomniałaś o mnie? -
kolejny raz wybuchł niekontrolowanym śmiechem i kolejny raz postanowił skrócić
dzielący nas dystans.
- Jak można kochać człowieka, który zabił mi rodzinę?! Jak można?!
Jesteś totalnym dupkiem... Mordercą! - no właśnie... Jak?
- To ci dopiero... To tak się teraz nazywa mężczyznę z którym spędziło
się najpiękniejsze momenty swojego życia? Hmmm... Jak to powiedziałaś,
mordercą... - próbował mówić spokojnie, ale w jego wnętrzu aż się gotowało. Czułam
to.
- Nie żartuję... Jeśli zaraz stąd nie odejdziesz dzwonię po gliny! -
kolejny raz stanowczo mu zagroziłam jednocześnie odblokowując komórkę i
wybierając numer alarmowy.
- Nie waż się mówić do mnie takim tonem! Jak śmiesz nazywać mnie
mordercą?! - stracił nad sobą panowanie.
Podbiegł i uderzył mnie w twarz. Na tyle mocno bym poczuła
i uświadomiła sobie, że to dopiero początek. Wyrwał mi telefon z dłoni i rzucił
przed siebie. Patrzyłam, jak moja ostatnia deska ratunku tonie w jeziorze.
- Jak śmiesz straszyć mnie psami?! – złapał mnie żelaznym uściskiem za
bark.
- Adam proszę... Przestań... - błagałam go, lecz kolejne razy leciały w
moja stronę .
- Ty suko! Co ty sobie myślałaś, że jak na mnie doniesiesz to będziesz
bezpieczna! Myślałaś, że się nie dowiem?! - zrzucił moje obolałe ciało z wózka
na lodowaty chodnik.
Po kilku następnych uderzeniach poczułam krew w ustach. Nie potrafiłam
się bronić, nie miałam nawet siły. Leżałam, a on rozładowywał dalej swoją złość
na mnie. Kopał i bił nie panując nad sobą. Widziałam furię w jego oczach.
- Adam... - wydobyłam z siebie ledwie słyszalne te dwie sylaby, ale on
nie miał zamiaru przestać.
Zbyt dobrze go znałam bym mogła twierdzić, że tak łatwo odpuści. On nie
należał do takich. Wiedziałam, że stłucze mnie do nieprzytomności i zostawi,
albo nawet zabije. W sumie to dla niego nic. Rodzinę mi już zabił...
Miałam tylko nadzieję, że policja go kiedyś złapie i wsadzi za kratki
by żadna inna dziewczyna nie uległa mu tak samo jak ja.
***
Serwus moje drogie! Tym razem szybciutko i prędziutko wracam z kolejnym rozdziałem, byście się już na mnie tak nie złościły za te ogrrromne przerwy. Myślę, że już jesteśmy kwita co? :P
A teraz oddaję wam pod waszą ocenę moją swieżynkę. Jestem zadowolona, oj tak. Chociaż ta końcówka...No nic oceniajcie ;*
Czekam na Wasze dające kopa komentarze, bo jak widzicie... DZIAŁAJĄ!
Buziak leci <3