środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 08- To był on...

 Feeling like I'm breathing my last breath
Feeling like I'm walking my last steps
Look at all of these tears I've wept
Look at all the promises that I've kept
Justin Bieber - Purpose

*** 

   Dzień w dzień śni mi się ten przepiękny, urzekający wręcz czarujący widok, który ujrzałam i jednocześnie przypominam sobie, że to co było to przeszłość. Dziś to dziś i nie ma nic poza tym. Żyję dniem, żyję chwilą a resztę zostawiam za sobą. Ale niestety kolejny raz ktoś zaburzy ten mój spokój. Trzeba złożyć kolejne wyjaśnienia, bo policja się niecierpliwi. Oj to będzie bolesne przeżycie, znów będę musiała otworzyć stare rany, znów będzie bolało, ale tym razem dam radę! Jest ze mną Andreas, jest Marie którzy wspierają mnie na każdym kroku.

- Jak się masz księżniczko? -
- A jak myślisz? Dobrze, ale boję się, boję się tego co usłyszę... -
- Hej nie martw się, przecież mamy jeszcze kilka dni! Zobaczysz wszystko będzie dobrze. A ja, jak obiecałem zawiozę cię i będę tam z tobą przez cały czas. -
- Dziękuję... -
- Nie ma sprawy, a i zapomniałbym spytać obiad zjedzony? -
- Haha a już myślałam, że ci to umknie. -
- No coś ty, mi umknie... Dobre. To jak? -
- Zjedzony, Zjedzony już się nie bój o to. -
- Dobra Jän ja muszę kończyć, bo Schuster się niecierpliwi… -
- Znów wyszłeś na chwilę do toalety? -
- Yhm...  Dobra zadzwonię wieczorem. Papa. -
- Pa. -
Ach jak dobrze było znów go usłyszeć. Od kiedy pomógł mi z tym moim załamaniem stał się dla mnie kimś naprawdę ważnym. Od teraz on i Marie zastępowali mi rodzinę, teoretycznie nie miałam nikogo poza tą dwójka. Tęskniłam strasznie, nadal... Ale było o wiele łatwiej.
- Marie, wychodzę! –krzyknęłam.
- Że co? - w drzwiach ukazała się jej twarz z oczami wielkości talerza obiadowego.
- AAA tak, idź, idź. Jakby coś to dzwoń -uśmiechnęła się serdecznie jednocześnie szybkim ruchem ukrywając swoje zaskoczenie gdzieś w głąb siebie.
Ubrałam moją nową kurtkę... Tak ostatnio wybrałyśmy się do galerii i zrobiłyśmy duże zakupy. W końcu dziewczyna musi porządnie wyglądać. Spojrzałam ostatni raz w lusterko jednocześnie szybkim ruchem pokrywając tuszem ostatnią partię rzęs. Mimo iż stałam się osobą niepełnosprawną nadal chciałam być atrakcyjna. W sumie to niczego mi nie brakowało no może za wyjątkiem czucia w nogach. Ale cóż... Przesiadłam się na wózek i chwilę później byłam już w windzie. Postanowiłam, że wybiorę się dzisiaj do parku. Do tego parku, który przez kilka ostatnich tygodni oglądałam patrząc załamana przez okno.
Jechałam wzdłuż alejki i podziwiałam jak jesień zmieniła drzewa. Wszędzie było mnóstwo barw... Co jakiś czas liście w jakby zwolnionym tempie opadały z drzew kręcąc się wokół własnej osi. Lekki powiew wiatru smagał mi twarz. Było cudownie, aż sama się dziwiłam, że taka błahostka może wywrzeć na mnie aż takie wrażenie.
Kiedy zapatrzyłam się tak w niebo na przelatujący helikopter stacji telewizyjnej niespodziewanie podbiegł do mnie jakiś chuligan. Rzucił w moim kierunku niezrozumiałą obelgę i z całej siły pchnął mój wózek na błotniste pobocze. Ten nie przystosowany do takiego obrotu sprawy najzwyczajniej w świecie ugrzązł w błocie. Wkurzona zaczęłam szarpać koła próbując się wydostać, ale bezskutecznie.
- Ej, co ty zrobiłeś?- krzyknęłam, a on się tylko uśmiechnął złowieszczo i pobiegł dalej.
Na szczęście cale zajście widział przebiegający nieopodal mężczyzna, bez zastanowienia zaoferował swoją pomoc. Był to wysoki blondyn o niebieskich oczach i sportowej sylwetce. Chwycił rączki wózka i z wyczuciem sprowadził go z powrotem na chodnik.
- Wszystko w porządku? Nic się pani nie stało? – spytał.
- Nie, nie... Nic się nie stało. Wszystko ok. -
- To dobrze - widocznie mu ulżyło.
- Dziękuje za pomoc. Co ja bym zrobiła gdyby pan się tu nie pojawił.-
- Oj proszę nie przesadzać. Cieszę się, że mogłem pomóc. Ale na pewno nic się pani nie stało? - spytał z ponownym przejęciem wypisanym na twarzy.
- Tak na pewno. Hmm… To może w ramach podziękowania skusi się pan na kawę? - spytałam zauroczona blondynem.
- Jaki tam pan... Jestem Severin - wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Jäna. Miło mi - uścisnęłam ją serdecznie.
- A jeśli chodzi o tę kawę to bardzo chętnie bym poprzestał,  ale niestety mam pilny wyjazd i w zasadzie już jestem spóźniony ... Przepraszam, może innym razem... -
- Mam nadzieję, że to nie przez tę zaistniałą sytuację? –
- Przez to? Gdzie, nigdy w życiu. To moje gapiostwo wyprowadzi mnie kiedyś na manowce. Jak już mówiłem bardzo się cieszę, że mogłem ci pomóc. -
- Ach tak, rozumiem... To jeszcze raz pięknie dziękuję. -
- Służę pomocą - uśmiechnął się i ucałował wierzch mojej dłoni jak prawdziwy dżentelmen.
Patrzyłam jak odchodzi szybkim krokiem, jak powiewa jego blond czupryna. Nie mogę zaprzeczyć, był naprawdę przystojny... I wtedy obejrzał się, i posłał w moją stronę uśmiech. Szkoda, że nie mógł się skusić na tę kawę. Chętnie poznałabym go lepiej, bo ten uśmiech miał nieziemski.


***

- Jak tam trening? -
- Nie było tak źle… To nasze dźwiganie ciężarów pozytywnie na mnie wpłynęło.-
- Coś sugerujesz? – dźgnęłam go łokciem między żebra.
- Gdzie ja? Jakbym śmiał – wybuchnął gromkim śmiechem.
- Boże Andi… Ciebie naprawdę dzisiaj wali – nie mogłam dłużej się powstrzymywać, jak śmiał się Andreas to i ja.
- Skoro tak sądzisz… A tak w ogóle, chciałbym cię zabrać na zakupy-  kończąc zrobił tę swoją minę szczeniaczka.
- Ty… Gdzie, jak, po co, kiedy niby?! – wykrzyczałam zszokowana.
- No a kto? Jasne, że ja. Myślisz, że skoro facet to na zakupy zabrać cię nie mogę? Teraz ty coś sugerujesz? -
- Andreasie Wellinger przywołuję cię do porządku!- wykrzyczałam na cały głos.
- No dobrze, już dobrze, ale na serio chciałbym cię zabrać na zakupy- wyszeptał udając skruszonego.
- Ok, niech ci będzie… Rozumiem że mam się szykować. -
- A jak by inaczej- powiedział szczerząc się w moim kierunku.
Po kilkunastu minutach znajdowaliśmy się w jego nieskazitelnym audi, które jak i kiedyś tak i dzisiaj pachniało waniliowym odświeżaczem powietrza. Zastanawiałam się co ten wariat tym razem wykombinował. Po nim można było spodziewać się wszystkiego na szczęście i nie szczęście.
- Andi, a gdzie ty mnie tak w ogóle zabierasz? - spytałam kiedy przejechaliśmy skręt do jednej z monachijskich galerii.
- Jak to gdzie... Już mówiłem, na zakupy- uśmiechnął się.
- Okey... To dlaczego minąłeś właśnie zjazd do ...-
- Jezu Jäna! Zabieram cię na zakupy i koniec tematu. Przecież nie muszę jechać akurat tutaj. W Monachium aż roi się od różnych sklepów i galerii więc kochana trochę cierpliwości - przerwał mi zirytowany.
Splotłam ramiona i naburmuszona odwróciłam się w stronę okna. Nie miałam zielonego pojęcia gdzie mnie chciał wywieźć, a jego zachowanie zdradzało, że bardzo mu na tym zależało.
Po przejechaniu jeszcze kilku krzyżówek, staniu kilkunastu minut na światłach oraz jeździe w przytłaczającej, cichej atmosferze Andreas zaparkował przed centrum sprzętu rehabilitacyjnego. Spojrzałam na niego wymownym wzrokiem.
- Marie ci powiedziała... - wydusiłam z siebie.
Nic nie odpowiedział tylko ledwo zauważalnie pokiwał twierdząco głową. Nim się obejrzałam stał przy moich drzwiach trzymając wózek.
- Czy ty chcesz mnie jeszcze bardziej dobić?! - spytałam groźnie.
- Nie Jän... Nigdy w życiu - jąkał się skulony  - Ja po prostu... Ja chcę dla ciebie dobrze... Chcę ci pomóc... Chcę dobrze - delikatnie uśmiechnął się.
- Możesz mnie przytulić?- w tej chwili bardzo tego potrzebowałam.
- Ja? Jasne... - uścisnął mnie mocno i pewnie.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Wjechaliśmy podjazdem do środka. Wokół roiło się od sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego. Nagle zza rogu wyłonił się mężczyzna z obsługi.
- Witam. Czy w czymś mogę pomóc? -
- Dzień dobry. Szukamy wózka...- Andreas gestem ręki wskazał ten na którym siedziałam.
- Wózka do zadań specjalnych, takiego który np. nie ugrzązłby w błocie czy śniegu - puścił oko w moją stronę.
- Rozumiem. Mamy kilka modeli, które myślę, że będą państwu odpowiadały. Proszę za mną.-
Andreas ujął rączki wózka i skierował go za idącym przed nami przedstawicielem centrum. Po minięciu kilku stoisk z różnymi kulami, balkonikami i protezami mężczyzna wskazał nam dział z wózkami. Stało tam ich z kilkadziesiąt. Każdy czymś się różnił. Jeden oponami, drugi kolorem, a następny zaś budową. Zaczęłam rozglądać się razem z Andim szukając tego odpowiedniego. Chciałam by najlepiej był w kolorze niebieskim i wyglądał raczej na sportowy sprzęt, a nie na jakąś łamagę ze szpitala, na której nie idzie ujechać. Rozmyślając tak nawet nie zauważyłam kiedy mój towarzysz oddzielił się ode mnie. Zaczęłam szukać go wzrokiem lecz po chwili usłyszałam jego głos:
- Jän! Choć, zerknij tutaj- kilka szybkich pchnięć i byłam już przy nim.
Andreas wskazywał ręką na porządny, sportowy wózek inwalidzki w niebieskim kolorze o grubych, terenowych oponach z wygodnym skórzanym siedziskiem.
- Hmm... Wiesz co?... Jest idealny! - Byłam w pewnym sensie szczęśliwa i wręcz pewna. Wreszcie nie będę czuła się inna bo z takim sprzętem nikt mi nie podskoczy, a ja mogę wszystko!
- Tylko czy mnie na niego stać? -spytałam swego kolegę.
- A tym to się już nie przejmuj. Wszystko jest załatwione. -
- Naprawdę?! Jezuuu jak się cieszę! - pociągnęłam go za rękę i cmoknęłam w policzek zostawiając delikatny ślad szminki którą miałam pomalowane usta.
- Może go pani wypróbuje?- spytał mężczyzna.
- A z chęcią. Andi pomożesz mi?- odrzekłam z radością wypisaną na twarzy.
Andreas bez słów podprowadził nowy wózek i pomógł mi się na niego przesiąść. Różnicę odczułam momentalnie. Było to coś niesamowitego. Całe siedzisko było miękkie i wygodne. Oparcie idealnie wyprofilowane zapewniając użytkownikowi pełen komfort. Uchwyty przy kołach pokryte były warstwą antypoślizgową. Ogólnie wózek był lekki, ale i mocny, a podczas jazdy nie odczuwałam oporu tak jak było to z poprzednim. Można rzec, że był to wózek moich marzeń.
- I co? - spytał Andreas cały czas mnie obserwując.
- Przecież już mówiłam. Jest idealny!-
- W takim razie bierzemy go- tym razem słowa skierował do pracownika centrum.
- Pakować?-
- Nie... Od razu na nim zostanę.-
- A czy jest jakaś możliwość pozbycia się u was starego sprzętu?-
- Ależ oczywiście. Proszę go zostawić tutaj, a my już się postaramy by trafił w dobre ręce.-
- Ok. Dziękujemy. Jän śmigaj do auta, ja tu dopełnię resztę formalności- powiedział podając mi kluczyki.
Wzięłam je i ruszyłam moim nowym niebieskim porsche. Byłam totalnie szczęśliwa, że nie muszę już jeździć tamtym szpitalnym gratem. W moim życiu zaczął się nowy etap. Etap bez wielu ograniczeń, ale z dużą ilością perspektyw na przyszłość. Przejeżdżając przez parking ujrzałam kątem oka parkującego zielonego passata. Stanął tuż przede mną... To był ten samochód... I to był on...

***

Wiatr targał mi włosy przez uchyloną szybę, palce odbijały się o karoserię auta w rytm muzyki płynącej z radia. Drugą rękę miałam schowaną w jego dłoni, która spokojnie trzymała drążek skrzyni biegów. Co jakiś czas patrzyłam na jego uśmiechnięta twarz. Co jakiś czas on spoglądał na mnie z wypisanym szczęściem na twarzy. Jechaliśmy na nasze pierwsze, wspólne wakacje. Cieszyłam się jak mało kto, bo w końcu to był wyjazd z moim ukochanym mężczyzną. On także co chwilę powtarzał jak to dobrze, że razem gdzieś wyjeżdżamy. Z resztą jakie gdzieś... Jechaliśmy do Monako.

Leżeliśmy w łóżku na jedwabnej pościeli wtuleni w siebie. Wieczorna bryza wpadająca do pokoju przez uchylone drzwi balkonowe studziła panującą wewnątrz atmosferę. Na stoliku leżała taca z truskawkami w czekoladzie dopiero co przyniesiona przez obsługę. Obok stał wykwintny szampan w wiaderku z lodem czekający aż go ktoś łaskawie otworzy.
Wstał on, otworzył go tak iż z otworu wydobyła się fontanna piany i niczym się nie przejmując napełnił oba kieliszki. Podniosłam się nie czekając na jego ruch i sama wzięłam jeden. Upiłam łyk tego rozkosznego trunku i wyszłam na taras. Oparłam się łokciami o kamienną balustradę i czekałam jednocześnie podziwiając jak morze połyka słońce w towarzystwie ognistej poświaty. Przyszedł. Otulił mnie swoimi dłońmi i poczułam jak jego usta zaczynają wędrówkę po mojej szyi, ramionach, obojczyku. Trwało to dosłownie sekund kilka kiedy doczekałam się namiętnego finału na moich wargach.

***

- Jäna czy coś się stało? Jesteś strasznie blada... I czemu tu stoisz? Miałaś czekać w samochodzie - przyszedł Andreas.
Nie doczekał się odpowiedzi. Nie byłam wstanie teraz racjonalnie myśleć, a co dopiero mówić. To był on. Byłam święcie przekonana, że to był on. Tylko jak, skoro policja mówiła, że ukrywa się zagranicą.
Ten samochód... To wszystko... To na pewno był on... Adam...

A ja zdałam sobie sprawę że nadal coś do niego czuję. 

***

Witajcie kochane :)
Pojawiam się spóźniona z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ale ostatnio nic co sobie zaplanuję nie wychodzi mi w czasie.
Co do rozdziału mam sprzeczne emocje... Pisało mi się go trochę ciężko...
Większość fragmentów powstała w nocy, bo akurat wtedy rodziła się wena xd
Mam nadzieję, że wybaczycie mi jakieś drobne błędy itd. ale nie miałam już do tego głowy.
No i UWAGA... Pojawił się Severin... Wiem, wiem tylko przez chwilę, ale to już jest coś!
Czekam na wasze opinie i liczne, dające kopa komentarze :*
Buziaki <3