wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 07- Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie.


Trust me, I can take you there
Trust me, I can take you there
Trust me, I, trust me, I, trust me, I…

Selena Gomez ft. A$AP Rocky – Good for you


***


   Miałam żyć na nowo, ale jakoś nie potrafię. Obiecałam sobie i innym, ale jak zwykle wyszło co wyszło. Kolejny dzień siedzę na tym cholernym wózku i patrzę w okno. Nie mam pojęcia czego tam wypatruję... Ale czuję, że wszystko inne nie ma najmniejszego sensu. Marie coraz bardziej zaczyna się o mnie martwić. Z początku myślała, że to normalne, ale po dwóch tygodniach doszła do wniosku, że jednak coś na serio jest nie tak. Zaczęła mnie męczyć rozmowami z psychologiem, ale ja byłam temu kompletnie obojętna.
Numer do Andreasa nadal leży spokojnie na szafce. Każdego dnia próbuję się zdobyć na telefon do niego, ale to wszystko kończy się tylko spojrzeniem w ekran. Jestem ciekawa co porabia, ale nie mam ochoty z nim rozmawiać. Z nikim nie mam ochoty rozmawiać. I tak od wyjścia ze szpitala minął już bity miesiąc. Dr Duffer nieraz dzwonił do mnie, ale telefon odbierała zawsze Marie. Wiedziała, że ja nawet nie skinę głową. Lekarz wypytywał o mój stan zdrowia, ale przyjaciółka zbywała go standardowym „wszystko w porządku”. Policja więcej nie pojawiła się u mnie z pytaniami, a wszystko przez to jak się później dowiedziałam, że Marie napisała wniosek o nie nachodzenie mnie z powodu złego stanu zdrowia, mimo iż ja nadal nie powiedziałam jej o co tak właściwie chodzi.
Któregoś dnia ona tym razem nie była w sosie, co ostatnio rzadko jej się zdarzało. Wkurzona na mnie, że kolejny dzień nie chcę jeść oznajmiła, że zabiera mnie stąd. Nie zrozumiałam o co jej dokładnie chodziło, ale ona chwyciła wózek i już po chwili jechałyśmy windą. Nie miałam pojęcia gdzie mnie zabiera, ale było mi wszystko jedno. Kilka minut później pod blok podjechała taksówka. Razem z kierowcą załadowali mnie do środka i ruszyliśmy.
- Dokąd panienki zawieźć?- spytał uprzejmie taksówkarz.
- Thalkirchner Straße 17 - Marie podała bez zastanowienia adres.
Podczas jazdy znów wpatrywałam się w okno, tym razem taksówki. Przyjaciółka w pewnym momencie wzięła mnie za rękę i uścisnęła. Spojrzałam w jej stronę, a ona serdecznie się uśmiechnęła puszczając jednocześnie oko w moją stronę. Po kilkunastu minutach jazdy taksówkarz zatrzymał samochód.
-Jesteśmy na miejscu. 23 euro się należy - Marie przekazała pieniądze kierowcy i już po chwili znajdowałyśmy się na chodniku... Przed cmentarzem. Spojrzałam w stronę przyjaciółki.
- No co się tak patrzysz... Czas skończyć z tymi twoimi humorami... –
Poprowadziła mój wózek chodnikiem przez bramę na cmentarz. Na widok tych wszystkich nagrobków dało się odczuć taką dość przygnębiającą atmosferę, która nie przytłoczyła mnie gdyż była ona dla mnie wręcz codziennością. Ludzie których mijałyśmy, głównie starsze osoby patrzyły na mnie wzrokiem pełnym litości. Niektóre dzieci pokazywały na mnie palcem jednocześnie zadając pytanie "co jej się stało?". Czułam się dziwnie, bardzo dziwnie... Jak jakiś eksponat w muzeum. Po kilku zakrętach Marie zatrzymała wózek.
- Spójrz tam i nie mów mi, że życie nie ma sensu. Spójrz i powiedz, że to co robisz jest głupie i nieodpowiedzialne! Spojrzałam w kierunku, który wskazała. Ujrzałam dwa świeże groby z usypanej ziemi i krzyżami wkopanymi w szczycie każdego z nich. Na jednej tabliczce przyczepionej do krzyża widniał napis: Karoline i Niklas Speckmann 26.06.2015, na drugiej natomiast było napisane Pascal Speckmann i ta sama data. Oczy od razu zaszły mi łzami. Moja rodzina... Pierwszy raz zobaczyłam ich... Groby.
- Mamo, tato... – wychlipałam
-Ja wiem, obiecałam, ale... Ale ja nie potrafię, nie daje rady. Przepraszam... - powiedziałam w myślach. Łzy płynęły po mojej twarzy targanej chłodnym, jesiennym wiatrem. Tak była już jesień, a od wypadku minęły niecałe 2 miesiące. Spojrzałam na grób Pascala. Ktoś położył na nim świeże kwiaty.
- Boże Pascal, wybacz... Już więcej nie spotkasz się ze swoimi przyjaciółmi. Już więcej nie pograsz w koszykówkę w drużynie, ani nie pójdziesz od razu po szkole na deskorolkę... Kocham cię mały- znów słowa przewijały się tylko w mojej głowie. Nagle podeszła Marie i szepnęła mi na ucho.
 - Masz zapal- w ręce włożyła mi dwa czerwone znicze w kształcie serca. Podała mi także zapalniczkę. Wzięłam i zapaliłam je myśląc o mojej rodzinie. Patrzyłam na płomień, który powoli obejmował knot wystający z wkładu. Patrzyłam na ten znak pamięci o tych, którzy odeszli. Marie wzięła je i położyła na obu grobach. Odmówiła krótką modlitwę i chwyciła za rączki wózka.
 - Kocham was… - wyszeptałam
Po powrocie do mieszkania i tak nie byłam w stanie nic przełknąć. Czułam się jeszcze gorzej niż wtedy. Cały czas miałam nadzieję, że to koszmar którego nie mogę odpędzić. Ale nie… Widok grobów uświadomił mi, że to cholerna prawda.
Zebrałam w sobie wszystkie siły i z trudem wczołgałam się na łóżko. Opatuliłam się mocno kołdrą i zamknęłam oczy.


… Przyszedł do mnie z bukietem czerwonych róż. Jego oczy krzyczały wręcz, że się o mnie martwi, że przeprasza. Ja tylko się uśmiechałam. Wiedziałam, że mnie kocha. Ja także go kochałam, ale nie miałam pojęcia, że to była chora miłość. Przecież leżałam tu przez niego, to on zbił mnie do nieprzytomności. Kolejny raz. A ja co? Cały czas go kochałam i nie potrafiłam mu się sprzeciwić. Twierdziłam, że on tego nie robi specjalnie, bo jak? Przecież byliśmy dla siebie stworzeni. Nie widzieliśmy świata poza sobą. Istniał tylko on i ja. Adam i Jäna… Rodzice bali się o mnie każdego dnia. Ja natomiast z niecierpliwością czekałam na niego w naszym wspólnym mieszkaniu. Uwielbiałam moment kiedy stawał w drzwiach i mówił „Cześć skarbie”. Byłam totalnie zaślepiona miłością do niego. A on to wykorzystywał, za każdym razem …


Obudziłam się i usłyszałam krzątanie po kuchni. Kolejny raz usnęłam w ubraniu. Kolejną noc przespałam niespokojnie budząc się kilka razy z krzykiem zastygłym na ustach. Już nie pamiętam co mi się śniło, ale wiem że na pewno nic miłego. A więc i kolejny raz z kompletną obojętnością usiadłam na wózku i zbliżyłam się do okna.
-Jana, zrobiłam twoje ulubione gołąbki... Może skusisz się? - niespodziewanie ujrzałam głowę przyjaciółki w drzwiach.
Cisza... Nie miałam ochoty ani jeść, ani się do kogoś odzywać, nawet jeśli była to Marie. Znów wyjrzałam przez okno. Park na który miałam widok tętnił życiem. Rodzice ze swoimi dziećmi zajadali hot dogi, kilku młodych panów trenowało biegi, a nieliczne grupki dziewcząt spotkały się by poplotkować.
- O nie kochana! Przeginasz i to kolejny dzień z rzędu! Nie będziesz mi tu głodówek odstawiać, rozumiesz?! Odkąd wyszłaś ze szpitala nic nie robisz tylko wpatrujesz się w to głupie okno. Koniec tego moja droga. Czas się za ciebie  wziąć. - Marie pewnie  wkroczyła do pokoju. Porwała kartkę z numerem do Andreasa i wróciła do kuchni.
30 minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć. Usłyszałam głos, tak ten głos za którym tak bardzo tęskniłam. Głos Andiego.
- Cześć Marie. Gdzie ona jest?
- Jest tutaj w pokoju na prawo. Tylko się nie przestrasz...
Usłyszałam kroki, które zbliżały się do mojego pokoju. Był coraz bliżej a ja tego nie chciałam. Bałam się… Panicznie się bałam jego reakcji.
- Boże, Jän... Coś ty ze sobą zrobiła?! - No i mnie zobaczył... Przeraźliwie bladą, wychudzoną z totalną pustką w oczach i bez jakiejkolwiek chęci do życia, zapatrzoną w okno. Przysunął krzesło i ujął moją dłoń... 
- Jäna... Ja wiem, ja wszystko wiem... Wszystko rozumiem.-
- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęłam, pierwszy raz od kilku dni
- Dobrze,  rozumiem ale może nie wszystko – upierał się zaskoczony moją reakcją
- Spójrz na mnie-
Nadal patrzyłam tępo w okno i nie reagowałam. Nagle poczułam jego dłoń na swoim policzku. Zwrócił moją twarz w swoją stronę, w kącikach jego oczu czaiły się maleńkie, błyszczące łzy. Przejął się… Chciał mi pomóc… Te łzy oznaczały wszystko.
- Jäna, proszę posłuchaj mnie...- spojrzał mi prosto w oczy tym swoim spojrzeniem
- Pamiętasz co mi opowiadałaś, że chcesz żyć, że boisz się  co będzie dalej, ale nie poddasz się. Nie poddasz się dla nich... Pamiętasz?- Kiwnęłam twierdząco głową.
- Twoi rodzice nadal są z tobą, może nie tak jak byś tego chciała, ale są z tobą i  nie zapominaj o tym. Patrzą tam z góry na ciebie z troską i zastanawiają się kiedy w końcu zrozumiesz, że tamto to przeszłość. Trzeba żyć dalej... - Teraz to już naprawdę słuchałam go z zaciekawieniem. Szczerze mówiąc musiałam mu przyznać rację.
- Andreas... - podniósł głowę i spotkaliśmy się wzrokiem
- Tak księżniczko? - zdążył już opanować swoje emocje
- Wiem, że masz rację, ale ja nie potrafię... -
- Wiesz co... Kiedy siedzę na belce tuż przed oddaniem skoku, kiedy słyszę doping kibiców myślę... Bije się z myślami że boję się, że nie dam rady, że ja nie potrafię tego zrobić, ale po chwili uświadamiam sobie, że jak nie potrafię skoro jeszcze wczoraj wygrałem, że ci kibice zdzierają sobie gardła dla mnie. A dlaczego bo potrafię... I po prostu skacze -
Spojrzałam w okno.
 - Dobrze... Postaram się... Dla ciebie-
- A ja postaram się ci pomóc - uśmiechnął się do mnie, a po chwili wstał i mocno mnie przytulił.
- A teraz choć, bo Marie dłużej tych gołąbków nie będzie podgrzewać - Chwycił rączki wózka i ruszyliśmy w stronę kuchni.
- Marie... - zaczęłam kiedy znaleźliśmy się w kuchni
- Boże Jän... Słucham Cię - zaskoczona przyjaciółka uklękła przede mną.
- Chciałam Cię przeprosić... Z całego serca. Jest mi strasznie wstyd za to wszystko. Ja... Ja nie wiem co ja sobie myślałam, ale...  Ale po prostu nie dawałam rady z tym wszystkim...-
- Jäna... Przecież wiesz, że jak będziesz potrzebowała pomocy zawsze możesz się do mnie zwrócić. Przecież po to jestem, by Ci pomóc. -
- Ja także - przerwał jej Andreas z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dziękuje-
- No a teraz jedzcie szybko i pakować manatki... Mam pewien pomysł - wykrzyknął uradowany
- Co takiego znów wymyśliłeś?- spytałam z zaciekawieniem, bo jego pomysły jak już zdążyłam się przekonać były dość szalone.
- Och dziewczyno... Jaka ty jesteś niecierpliwa i ciekawska-
- No co ja poradzę - pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęłam się i to w jego stronę.
Minęło kilka minut a my już siedzieliśmy w czarnym audi Andreasa. Nie wiem jak on to zrobił, ale zapakował mój wózek do bagażnika bez najmniejszego problemu. Jakiś kurs skutecznego pakowania przechodził czy jak. Ale dowiedziałam się, że u niego to norma, w końcu jakoś musi zapakować do auta narty, kombinezony, buty i wiele innego sprzętu wiec ma już wprawę.
Po kilkunastu minutach jazdy, pojazd zatrzymał się na stacji benzynowej. Andi wyjął z kieszeni ciemną chustkę, wysiadł z samochodu i otworzył moje drzwi...
- A teraz kochana... - zaczął uroczo trzepiąc rzęsami z nieziemskim uśmiechem na twarzy.
- Zasłonię ci oczy i masz nic nie widzieć. I nie próbuj mi podglądać... Zrozumiano? -
- Yhmm...
- Mówi się tak jest, a nie mruczy coś pod nosem - wyrzucił z siebie próbując jednocześnie powstrzymać śmiech
- Tak jest wariacie! - wykrzyczałam śmiejąc się
On tylko spojrzał na mnie i wybuchnął gromkim śmiechem. Nawet Marie udając że nic nie słyszy zaczęła się śmiać. W ogóle zrobiło się tak jakoś wesoło i miło. Nie mogłam uwierzyć, że w ciągu tych kilkudziesięciu minut zaszła we mnie aż tak radykalna zmiana. To było niesamowite. Niektórzy potrzebują lat do tego, a mi wystarczył taki jeden Andreas. Jednak dobrze mieć takich przyjaciół.
Andi zebrał się w sobie i zaczął zawiązywać mi oczy ową chustką. Kończąc nawet nie wiem kiedy, bo nie widziałam i nie mogłam się na to przygotować, cmoknął mnie w policzek. Czułam jak wyskakują mi ogromne rumieńce na twarzy, a jednocześnie czułam jak on się uśmiecha.
 Po jakimś czasie auto znów się zatrzymało. Kolejny raz otworzyły się drzwi z mojej strony. Niespodziewanie wziął mnie na ręce i posadził na wózku. Ruszyliśmy w nieznanym kierunku. Denerwujące było to, że nie mogłam zobaczyć gdzie jestem i gdzie jedziemy. Starałam się wyostrzyć pozostałe zmysły, ale na nic mi się to zdało. Wokół nas panowała totalna cisza przerywana co jakiś czas miarowym oddechem chłopaka. Kamienie zabawnie chrzęściły pod kołami wózka. Chłopak pchał mnie dobre kilka minut, aż w końcu ponownie się zatrzymaliśmy. Kolejny raz poczułam jego silne i ciepłe ręce na moim ciele. On miał zamiar znowu mnie nosić. Chyba byłam lepsza niż te jego treningi. Teraz to już nie słyszałam nawet Marie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, słuchałam jego serca które wesoło obijało się o żebra. To ciągłe dum-dum, dum-dum uspokajało mnie. Lecz nagle rytm się zmienił, jego oddech przyspieszył, zaczęliśmy się wspinać. Po kolejnych kilku minutach siedziałam na czymś gładkim i wąskim, on koło mnie. Słyszałam jego obecność w sobie. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale czułam jak wiatr chłoszcze mi twarz plącząc  włosy.
- Gotowa? - spytał zapewne z uśmiechem łapiąc mnie za rękę.
- A jak myślisz? Ściągaj mi to wreszcie! - krzyknęłam a echo lecące z wiatrem odbijało się coraz dalej.
To co ujrzałam było nie do opisania... Spojrzałam na Andreasa, a on tylko patrzył w dal. Nie wierzyłam, że zaniósł mnie w takie miejsce ale jednak tu siedziałam. Siedziałam na drewnianej belce startowej a pode mną rozciągał się rozbieg. Widok zapierał mi dech w piersi. Ja, niepełnosprawna Jäna siedzę właśnie na szczycie skoczni narciarskiej. Siedzę w miejscu gdzie nie miałam prawa siedzieć i patrzę na rozciągające się widoki. Myślę o tym co Andi powiedział mi w pokoju i... Ma rację. W oddali na trybunach widzę Marie która macha do nas.
- Dziękuję -
- Teraz wiesz? -
-Wiem... I wiesz co… Cieszę się, że cię poznałam -
- Ja także -
- Andreas? -
- Tak? -
- Jak myślisz... Czy to wszystko się jeszcze ułoży? -
- Na pewno, tylko daj sobie trochę czasu. Jak coś jestem koło ciebie -
- Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem! Oczywiście nie licząc Marie -
- Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie - przesunął się bliżej, ujął moją twarz w obie dłonie i spojrzał mi prosto w oczy. Wystarczyło... Powiedziały mi one wszystko czego potrzebowałam w tej właśnie chwili. Już myślałam, że zrobi to co kiedyś ale nie on tylko objął mnie i mocno przytulił. 



***


No i jestem moje drogie. Tak wiem, zrobiłam sobie długą przerwę, ale teraz szkoła to jedna wielka masakra. A więc teraz z pewnością pisanie będzie zajmować mi o wiele więcej czasu :/ Następnego rozdziału spodziewajcie się w okolicach Świąt. 

Ten jak widzicie dłuższy.  Acha... Postarałam się :P Początek może nie idealny, ale końcówka już w miarę. Wgl to pisałam go ok. miesiąca, kawałek po kawałku xdNo to zapraszam was do czytania i oczywiście komentowania :D 

Z niecierpliwością czekam na wasze motywujące opinie :*

Buziaki :)