Trust me, I can take you there
Trust me, I can take you there
Trust me, I, trust me, I, trust me, I…
Trust me, I can take you there
Trust me, I, trust me, I, trust me, I…
Selena Gomez ft. A$AP Rocky – Good for you
Miałam żyć na nowo, ale jakoś nie potrafię. Obiecałam
sobie i innym, ale jak zwykle wyszło co wyszło. Kolejny dzień siedzę na tym
cholernym wózku i patrzę w okno. Nie mam pojęcia czego tam wypatruję... Ale
czuję, że wszystko inne nie ma najmniejszego sensu. Marie coraz bardziej
zaczyna się o mnie martwić. Z początku myślała, że to normalne, ale po dwóch
tygodniach doszła do wniosku, że jednak coś na serio jest nie tak. Zaczęła mnie
męczyć rozmowami z psychologiem, ale ja byłam temu kompletnie obojętna.
Numer do Andreasa nadal leży
spokojnie na szafce. Każdego dnia próbuję się zdobyć na telefon do niego, ale
to wszystko kończy się tylko spojrzeniem w ekran. Jestem ciekawa co porabia,
ale nie mam ochoty z nim rozmawiać. Z nikim nie mam ochoty rozmawiać. I tak od
wyjścia ze szpitala minął już bity miesiąc. Dr Duffer nieraz dzwonił do mnie,
ale telefon odbierała zawsze Marie. Wiedziała, że ja nawet nie skinę głową.
Lekarz wypytywał o mój stan zdrowia, ale przyjaciółka zbywała go standardowym „wszystko
w porządku”. Policja więcej nie pojawiła się u mnie z pytaniami, a wszystko
przez to jak się później dowiedziałam, że Marie napisała wniosek o nie
nachodzenie mnie z powodu złego stanu zdrowia, mimo iż ja nadal nie
powiedziałam jej o co tak właściwie chodzi.
Któregoś dnia ona tym razem nie
była w sosie, co ostatnio rzadko jej się zdarzało. Wkurzona na mnie, że kolejny
dzień nie chcę jeść oznajmiła, że zabiera mnie stąd. Nie zrozumiałam o co jej
dokładnie chodziło, ale ona chwyciła wózek i już po chwili jechałyśmy windą.
Nie miałam pojęcia gdzie mnie zabiera, ale było mi wszystko jedno. Kilka minut
później pod blok podjechała taksówka. Razem z kierowcą załadowali mnie do
środka i ruszyliśmy.
- Dokąd panienki zawieźć?- spytał uprzejmie taksówkarz.
- Thalkirchner Straße 17 - Marie podała bez
zastanowienia adres.
Podczas jazdy znów wpatrywałam
się w okno, tym razem taksówki. Przyjaciółka w pewnym momencie wzięła mnie za
rękę i uścisnęła. Spojrzałam w jej stronę, a ona serdecznie się uśmiechnęła
puszczając jednocześnie oko w moją stronę. Po kilkunastu minutach jazdy
taksówkarz zatrzymał samochód.
-Jesteśmy na miejscu. 23 euro się należy - Marie
przekazała pieniądze kierowcy i już po chwili znajdowałyśmy się na chodniku...
Przed cmentarzem. Spojrzałam w stronę przyjaciółki.
- No co się tak patrzysz... Czas skończyć z tymi
twoimi humorami... –
Poprowadziła mój wózek chodnikiem przez bramę na
cmentarz. Na widok tych wszystkich nagrobków dało się odczuć taką dość
przygnębiającą atmosferę, która nie przytłoczyła mnie gdyż była ona dla mnie
wręcz codziennością. Ludzie których mijałyśmy, głównie starsze osoby patrzyły
na mnie wzrokiem pełnym litości. Niektóre dzieci pokazywały na mnie palcem
jednocześnie zadając pytanie "co jej się stało?". Czułam się dziwnie,
bardzo dziwnie... Jak jakiś eksponat w muzeum. Po kilku zakrętach Marie
zatrzymała wózek.
- Spójrz tam i nie mów mi, że życie nie ma sensu.
Spójrz i powiedz, że to co robisz jest głupie i nieodpowiedzialne! Spojrzałam w
kierunku, który wskazała. Ujrzałam dwa świeże groby z usypanej ziemi i krzyżami
wkopanymi w szczycie każdego z nich. Na jednej tabliczce przyczepionej do
krzyża widniał napis: Karoline i Niklas Speckmann ✝26.06.2015, na drugiej natomiast było napisane Pascal
Speckmann i ta sama data. Oczy od razu zaszły mi łzami. Moja rodzina...
Pierwszy raz zobaczyłam ich... Groby.
- Mamo, tato... – wychlipałam
-Ja wiem, obiecałam, ale... Ale ja nie potrafię,
nie daje rady. Przepraszam... - powiedziałam w myślach. Łzy płynęły po mojej
twarzy targanej chłodnym, jesiennym wiatrem. Tak była już jesień, a od wypadku minęły
niecałe 2 miesiące. Spojrzałam na grób Pascala. Ktoś położył na nim świeże
kwiaty.
- Boże Pascal, wybacz... Już więcej nie spotkasz się
ze swoimi przyjaciółmi. Już więcej nie pograsz w koszykówkę w drużynie, ani nie
pójdziesz od razu po szkole na deskorolkę... Kocham cię mały- znów słowa przewijały
się tylko w mojej głowie. Nagle podeszła Marie i szepnęła mi na ucho.
- Masz
zapal- w ręce włożyła mi dwa czerwone znicze w kształcie serca. Podała mi także
zapalniczkę. Wzięłam i zapaliłam je myśląc o mojej rodzinie. Patrzyłam na
płomień, który powoli obejmował knot wystający z wkładu. Patrzyłam na ten znak
pamięci o tych, którzy odeszli. Marie wzięła je i położyła na obu grobach. Odmówiła
krótką modlitwę i chwyciła za rączki wózka.
- Kocham was…
- wyszeptałam
Po powrocie do mieszkania i tak
nie byłam w stanie nic przełknąć. Czułam się jeszcze gorzej niż wtedy. Cały
czas miałam nadzieję, że to koszmar którego nie mogę odpędzić. Ale nie… Widok
grobów uświadomił mi, że to cholerna prawda.
Zebrałam w sobie wszystkie siły
i z trudem wczołgałam się na łóżko. Opatuliłam się mocno kołdrą i zamknęłam
oczy.
… Przyszedł do mnie z bukietem czerwonych róż. Jego oczy krzyczały
wręcz, że się o mnie martwi, że przeprasza. Ja tylko się uśmiechałam.
Wiedziałam, że mnie kocha. Ja także go kochałam, ale nie miałam pojęcia, że to
była chora miłość. Przecież leżałam tu przez niego, to on zbił mnie do
nieprzytomności. Kolejny raz. A ja co? Cały czas go kochałam i nie potrafiłam
mu się sprzeciwić. Twierdziłam, że on tego nie robi specjalnie, bo jak?
Przecież byliśmy dla siebie stworzeni. Nie widzieliśmy świata poza sobą.
Istniał tylko on i ja. Adam i Jäna… Rodzice bali
się o mnie każdego dnia. Ja natomiast z niecierpliwością czekałam na niego w
naszym wspólnym mieszkaniu. Uwielbiałam moment kiedy stawał w drzwiach i mówił
„Cześć skarbie”. Byłam totalnie zaślepiona miłością do niego. A on to
wykorzystywał, za każdym razem …
Obudziłam się i usłyszałam
krzątanie po kuchni. Kolejny raz usnęłam w ubraniu. Kolejną noc przespałam
niespokojnie budząc się kilka razy z krzykiem zastygłym na ustach. Już nie
pamiętam co mi się śniło, ale wiem że na pewno nic miłego. A więc i kolejny raz
z kompletną obojętnością usiadłam na wózku i zbliżyłam się do okna.
-Jana, zrobiłam twoje ulubione gołąbki... Może
skusisz się? - niespodziewanie ujrzałam głowę przyjaciółki w drzwiach.
Cisza... Nie miałam ochoty ani jeść, ani się do
kogoś odzywać, nawet jeśli była to Marie. Znów wyjrzałam przez okno. Park na który
miałam widok tętnił życiem. Rodzice ze swoimi dziećmi zajadali hot dogi, kilku młodych
panów trenowało biegi, a nieliczne grupki dziewcząt spotkały się by poplotkować.
- O nie kochana! Przeginasz i to kolejny dzień z
rzędu! Nie będziesz mi tu głodówek odstawiać, rozumiesz?! Odkąd wyszłaś ze
szpitala nic nie robisz tylko wpatrujesz się w to głupie okno. Koniec tego moja
droga. Czas się za ciebie wziąć. - Marie
pewnie wkroczyła do pokoju. Porwała
kartkę z numerem do Andreasa i wróciła do kuchni.
30 minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Pobiegła
otworzyć. Usłyszałam głos, tak ten głos za którym tak bardzo tęskniłam.
Głos Andiego.
- Cześć Marie. Gdzie ona jest?
- Jest tutaj w pokoju na prawo. Tylko się nie
przestrasz...
Usłyszałam kroki, które zbliżały się do mojego
pokoju. Był coraz bliżej a ja tego nie chciałam. Bałam się… Panicznie się bałam
jego reakcji.
- Boże, Jän... Coś ty ze sobą zrobiła?! - No i mnie zobaczył...
Przeraźliwie bladą, wychudzoną z totalną pustką w oczach i bez jakiejkolwiek
chęci do życia, zapatrzoną w okno. Przysunął krzesło i ujął moją dłoń...
- Jäna... Ja wiem, ja wszystko wiem... Wszystko
rozumiem.-
- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęłam, pierwszy raz
od kilku dni
- Dobrze,
rozumiem ale może nie wszystko – upierał się zaskoczony moją reakcją
- Spójrz na mnie-
Nadal patrzyłam tępo w okno i nie reagowałam. Nagle
poczułam jego dłoń na swoim policzku. Zwrócił moją twarz w swoją stronę, w
kącikach jego oczu czaiły się maleńkie, błyszczące łzy. Przejął się… Chciał mi
pomóc… Te łzy oznaczały wszystko.
- Jäna, proszę posłuchaj mnie...- spojrzał mi prosto w
oczy tym swoim spojrzeniem
- Pamiętasz co mi opowiadałaś, że chcesz żyć, że
boisz się co będzie dalej, ale nie
poddasz się. Nie poddasz się dla nich... Pamiętasz?- Kiwnęłam twierdząco głową.
- Twoi rodzice nadal są z tobą, może nie tak jak byś
tego chciała, ale są z tobą i nie
zapominaj o tym. Patrzą tam z góry na ciebie z troską i zastanawiają się kiedy
w końcu zrozumiesz, że tamto to przeszłość. Trzeba żyć dalej... - Teraz to już
naprawdę słuchałam go z zaciekawieniem. Szczerze mówiąc musiałam mu przyznać
rację.
- Andreas... - podniósł głowę i spotkaliśmy się
wzrokiem
- Tak księżniczko? - zdążył już opanować swoje
emocje
- Wiem, że masz rację, ale ja nie potrafię... -
- Wiesz co... Kiedy siedzę na belce tuż przed
oddaniem skoku, kiedy słyszę doping kibiców myślę... Bije się z myślami że boję
się, że nie dam rady, że ja nie potrafię tego zrobić, ale po chwili uświadamiam
sobie, że jak nie potrafię skoro jeszcze wczoraj wygrałem, że ci kibice
zdzierają sobie gardła dla mnie. A dlaczego bo potrafię... I po prostu skacze -
Spojrzałam w okno.
- Dobrze...
Postaram się... Dla ciebie-
- A ja postaram się ci pomóc - uśmiechnął się do
mnie, a po chwili wstał i mocno mnie przytulił.
- A teraz choć, bo Marie dłużej tych gołąbków nie
będzie podgrzewać - Chwycił rączki wózka i ruszyliśmy w stronę kuchni.
- Marie... - zaczęłam kiedy znaleźliśmy się w
kuchni
- Boże Jän... Słucham Cię - zaskoczona przyjaciółka uklękła
przede mną.
- Chciałam Cię przeprosić... Z całego serca. Jest
mi strasznie wstyd za to wszystko. Ja... Ja nie wiem co ja sobie myślałam,
ale... Ale po prostu nie dawałam rady z
tym wszystkim...-
- Jäna... Przecież wiesz, że jak będziesz potrzebowała
pomocy zawsze możesz się do mnie zwrócić. Przecież po to jestem, by Ci pomóc. -
- Ja także - przerwał jej Andreas z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- Dziękuje-
- No a teraz jedzcie szybko i pakować manatki...
Mam pewien pomysł - wykrzyknął uradowany
- Co takiego znów wymyśliłeś?- spytałam z
zaciekawieniem, bo jego pomysły jak już zdążyłam się przekonać były dość
szalone.
- Och dziewczyno... Jaka ty jesteś niecierpliwa i
ciekawska-
- No co ja poradzę - pierwszy raz od dłuższego
czasu uśmiechnęłam się i to w jego stronę.
Minęło kilka minut a my już
siedzieliśmy w czarnym audi Andreasa. Nie wiem jak on to zrobił, ale zapakował mój
wózek do bagażnika bez najmniejszego problemu. Jakiś kurs skutecznego pakowania
przechodził czy jak. Ale dowiedziałam się, że u niego to norma, w końcu jakoś
musi zapakować do auta narty, kombinezony, buty i wiele innego sprzętu wiec ma już
wprawę.
Po kilkunastu minutach jazdy,
pojazd zatrzymał się na stacji benzynowej. Andi wyjął z kieszeni ciemną chustkę,
wysiadł z samochodu i otworzył moje drzwi...
- A teraz kochana... - zaczął uroczo trzepiąc rzęsami
z nieziemskim uśmiechem na twarzy.
- Zasłonię ci oczy i masz nic nie widzieć. I nie
próbuj mi podglądać... Zrozumiano? -
- Yhmm...
- Mówi się tak jest, a nie mruczy coś pod nosem -
wyrzucił z siebie próbując jednocześnie powstrzymać śmiech
- Tak jest wariacie! - wykrzyczałam śmiejąc się
On tylko spojrzał na mnie i wybuchnął gromkim śmiechem.
Nawet Marie udając że nic nie słyszy zaczęła się śmiać. W ogóle zrobiło się tak
jakoś wesoło i miło. Nie mogłam uwierzyć, że w ciągu tych kilkudziesięciu minut
zaszła we mnie aż tak radykalna zmiana. To było niesamowite. Niektórzy
potrzebują lat do tego, a mi wystarczył taki jeden Andreas. Jednak dobrze mieć
takich przyjaciół.
Andi zebrał się w sobie i zaczął zawiązywać mi oczy
ową chustką. Kończąc nawet nie wiem kiedy, bo nie widziałam i nie mogłam się na
to przygotować, cmoknął mnie w policzek. Czułam jak wyskakują mi ogromne
rumieńce na twarzy, a jednocześnie czułam jak on się uśmiecha.
Po jakimś czasie auto znów się zatrzymało.
Kolejny raz otworzyły się drzwi z mojej strony. Niespodziewanie wziął mnie na ręce
i posadził na wózku. Ruszyliśmy w nieznanym kierunku. Denerwujące było to, że
nie mogłam zobaczyć gdzie jestem i gdzie jedziemy. Starałam się wyostrzyć
pozostałe zmysły, ale na nic mi się to zdało. Wokół nas panowała totalna cisza
przerywana co jakiś czas miarowym oddechem chłopaka. Kamienie zabawnie chrzęściły
pod kołami wózka. Chłopak pchał mnie dobre kilka minut, aż w końcu ponownie się
zatrzymaliśmy. Kolejny raz poczułam jego silne i ciepłe ręce na moim ciele. On
miał zamiar znowu mnie nosić. Chyba byłam lepsza niż te jego treningi. Teraz to
już nie słyszałam nawet Marie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, słuchałam
jego serca które wesoło obijało się o żebra. To ciągłe dum-dum, dum-dum uspokajało
mnie. Lecz nagle rytm się zmienił, jego oddech przyspieszył, zaczęliśmy się
wspinać. Po kolejnych kilku minutach siedziałam na czymś gładkim i wąskim, on koło
mnie. Słyszałam jego obecność w sobie. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale czułam
jak wiatr chłoszcze mi twarz plącząc włosy.
- Gotowa? - spytał zapewne z uśmiechem łapiąc mnie
za rękę.
- A jak myślisz? Ściągaj mi to wreszcie! - krzyknęłam
a echo lecące z wiatrem odbijało się coraz dalej.
To co ujrzałam było nie do
opisania... Spojrzałam na Andreasa, a on tylko patrzył w dal. Nie wierzyłam, że
zaniósł mnie w takie miejsce ale jednak tu siedziałam. Siedziałam na drewnianej
belce startowej a pode mną rozciągał się rozbieg. Widok zapierał mi dech w
piersi. Ja, niepełnosprawna Jäna siedzę właśnie na szczycie skoczni narciarskiej.
Siedzę w miejscu gdzie nie miałam prawa siedzieć i patrzę na rozciągające się
widoki. Myślę o tym co Andi powiedział mi w pokoju i... Ma rację. W oddali na
trybunach widzę Marie która macha do nas.
- Dziękuję -
- Teraz wiesz? -
-Wiem... I wiesz co… Cieszę się, że cię poznałam -
- Ja także -
- Andreas? -
- Tak? -
- Jak myślisz... Czy to wszystko się jeszcze ułoży?
-
- Na pewno, tylko daj sobie trochę czasu. Jak coś
jestem koło ciebie -
- Jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem!
Oczywiście nie licząc Marie -
- Najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie -
przesunął się bliżej, ujął moją twarz w obie dłonie i spojrzał mi prosto w
oczy. Wystarczyło... Powiedziały mi one wszystko czego potrzebowałam w tej
właśnie chwili. Już myślałam, że zrobi to co kiedyś ale nie on tylko objął mnie
i mocno przytulił.
***